Obudziłam się wampirzycą – recenzja 2 sezonu. Początek końca?

Drugi sezon Obudziłam się wampirzycą – albo raczej wamplingiem, jeżeli chcemy być wierni serialowej nomenklaturze – zaczyna się dość spokojnie. O ile pierwszy dzień liceum może być spokojny, gdy masz czternaście lat. Przed Carmie ważna decyzja, ale na nią ma jeszcze czas, teraz najważniejsze jest, by po prostu cieszyć się życiem i nowymi mocami. Czy to podejście się sprawdziło? Dostaniemy dobre rozwinięcie historii i wątków pobocznych, czy raczej jest to zjazd po równi pochyłej?

Z początku wydawało mi się, że jednak równia pochyła. Zwłaszcza po akcji z 4. odcinka, ale później było tylko lepiej. Całość wzbudza jednak we mnie dość skrajne emocje. Niektóre elementy są zrobione genialnie i jestem pod wrażeniem, a inne… no cóż. Są tak żenujące i tandetne, że przyćmiewają to, co w tej serii naprawdę dobre – jak na przykład bohaterowie.

Zobacz również: Oktawia Sanga – wywiad z autorką serii Przedpamięć

Carmie jest pełna entuzjazmu i wiąże z rozpoczęciem nowej szkoły wielkie oczekiwania. W końcu to pierwszy dzień reszty jej życia, jak sama powiedziała. Stara się więc ignorować dręczące ją koszmary i po prostu być sobą, jak tylko uda się jej ustalić, co to dokładnie dla niej znaczy. Bardzo ważną rolę odegra w tym wszystkim nowy bohater, Tristan. Drugoklasista, który momentalnie wpada w oko naszej bohaterce, i tak jak w pierwszym sezonie Carmie stara się o rolę w szkolnym przedstawieniu dla samej siebie i widać, jak bardzo jej na tym zależy, tak tutaj dołącza do szkolnej drużyny dla nowo poznanego chłopaka.

Nasza bohaterka nie musi się starać ani czegokolwiek ćwiczyć, bo przecież ma super moce. Ta część jej szkolnego życia nie daje więc jej szansy się rozwijać. Przyznaję, że nie zaszkodziłoby gdyby twórcy serialu rozwinęli jakoś efekty specjalne. W scenach biegu Carmie po prostu nagle używa mocy, niemal teleportując się przed rywalki. Co gorsza, przechodzi to bez większego echa, co jest naprawdę słabe, wygląda okropnie i obniża wiarygodność, bo ludzie naprawdę nie są aż tak ślepi.

Zobacz również: Tokyo Vice – recenzja 2. sezonu. Nie ma Tokio bez Yakuzy

Chciałabym móc powiedzieć, że Carmie była wyjątkowo głupia i naiwna, ufając Tristanowi, którego od początku nie lubiłam, ale nie mogę. Jej zachowanie było całkiem logiczne i chociaż mnie irytowała, naprawdę ją rozumiałam. Można się czepiać, że była zbyt wylewna i za dużo mu powiedziała, ale dlaczego miała tego nie robić? Podobał się jej, w zasadzie był jej pierwszą miłością, w dodatku okazał się miksem tak jak ona. Czemu miałaby mu nie ufać? Była przy nim szczęśliwa, a jej przyjaciele w ogóle tego nie rozumieli i jeszcze mieli do niej pretensje. Do tego momentu ma to mniej więcej sens, bo potem nagle Dylan odstawia scenę zazdrości. Nie wiem, po co i dlaczego, bo chociaż był krótki moment, w którym on i Carmie zdawali się zbliżać ku sobie w bardziej romantycznym sensie, to zniknął on równie szybko, co się pojawił.

Uwielbiałam tych dwojga właśnie, dlatego że naprawdę byli przyjaciółmi, że nie zrobiono  z tego motywu od wrogów do kochanków. To było super, a potem pojawił się on, cały na biało – odcinek 4. – w którym wszystkie postacie miały połowę swojej bazowej inteligencji. Na szczęście trwało to tylko jeden odcinek.

Zobacz również: Diuna Villeneuve’a – fenomen, którego potrzebowaliśmy

Materiały promocyjne, Netflix

A skoro o Dylenie mowa, kiedy nasza pół-wampirzyca ugania się za chłopakiem, on przeżywa kryzys tożsamości. Tak się nam przynajmniej na początku wydaje i na pierwszy rzut oka nic w tym dziwnego. W końcu całe życie szkolił się na łowcę. Polował na miksy takie jak Carmie czy Maddison (której było w tym sezonie zdecydowanie za mało), by chronić ludzkość, a potem zaprzyjaźnił się z wamplingiem i rodzinne tradycje szlag trafił. No… przynajmniej na odcinek czy tam dwa, bo chwilę później znajduje jakiś stary pergamin, ukryty w rodowej księdze, i wyrusza na poszukiwanie swojego przeznaczenia oraz rodzinnego dziedzictwa (które, przypominam, podobno porzucił).

Co prawda młody Helsing nie wraca nagle do aktywnego polowania, ale dociera do niego, że może wykorzystać swoje zdolności w nieco inny sposób. Szkoda tylko, że całość jest tak koślawo przedstawiona i większy sens jego poczynań trzeba sobie dopowiedzieć samemu. Całość ratuje chyba tylko fakt, że Dylan zachował swoje poczucie humoru, reputację oraz intrygujący styl bycia, pozostając bardzo dobrym bohaterem.

Zobacz również: Mean Girls – recenzja filmu. Meet the Plastics

Kadr z serialu Obudziłam się wampirzycą, Netflix

Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o Kevie, który w pierwszym sezonie podbił moje serce, a w tym… No cóż, cała akcja zdawała się kręcić dookoła niego i jego komiksu, a mimo to wydawało się, że odgrywał w tym wszystkim marginalną wręcz rolę i nie bardzo miał cokolwiek do powiedzenia w jakiejkolwiek kwestii, która go dotyczyła. Był za to dobrym tłem do popychania fabuły dalej, co może nie było najlepsze dla jego osobowości, ale pozwoliło zabłysnąć Leannie – bohaterce, która według wszelkich praw rządzących światem powinna być maksymalnie irytującą postacią – a nie jest i jakaś część mnie została jej fanką.

Dużym minusem były fatalne efekty specjalne. Kostiumy i charakteryzacja z resztą też. Nie wiem czy to kwestia budżetu, czy braku wyobraźni, ale choreografia również nie powala, chyba że w negatywnym znaczeniu tego słowa. Sceny walki, a w zasadzie jedna scena, jest powolna, sztuczna, tandetna i nie wiem, co jeszcze złego mogę o niej powiedzieć, ale jak na kulminacyjny moment sezonu jest naprawdę słaba.

Zobacz również: Niezwyciężony, sezon 2 – recenzja 2. części. Cisza przed burzą

Ja wiem, że to serial o nastolatkach i chyba miał być trochę komedią, ale poziom kiczowatości momentami jest wręcz żenujący i chociaż pada kilka genialnych tekstów, i pojawia się parę naprawdę dobrych, zabawnych scen, to niestety nie równoważą one tych napisanych ze znacznie mniejszym polotem.

Kadr z serialu Obudziłam się wampirzycą, Netflix

Niektóre aspekty serialu były po prostu irytujące. Jak na przykład to, że Carmie cały czas świeci się na nagraniach i nawet nie próbuje już tego ukrywać, chociaż w poprzednim sezonie znalazła na to rozwiązanie. Pół-wampirzyca prawdopodobnie ma idealną cerę, ale jest nastolatką i fakt, że nie maluje się do szkoły, jest jeszcze mniej wiarygodny, niż to, że umie latać. Większość powtarzających się gagów (jak potykająca się o własne nogi Leanna, czy podobieństwo głównej bohaterki do postaci z komiksu Keva, którego nikt oprócz niej samej nie zauważa) jest całkiem zabawna, ale nie to. Motyw ze świeceniem się na telefonie jest głupi, a przynajmniej pokazuje głupotę postaci, która najwyraźniej ma kompletnie gdzieś możliwość ujawnienia przed światem, kim naprawdę jest. Zwłaszcza że wie, jak to ukryć. Wszystko chyba tylko po to, żeby doprowadzić do jednej głupiej sceny, która doprowadzi do następnej, mniej głupiej i w dodatku niezbędnej do zakończenia sezonu.

Zobacz również: Civil War – recenzja filmu. Wojna jest zawsze przegrana

Czy warto więc dotrwać do końca? Cóż, nie wszystkie rozwiązania fabularne były takie złe, niektóre były genialne jak chociażby konfrontacje między bohaterami, które wychodzą twórcom serialu naprawdę świetnie i – tak jak większość rzeczy jest raczej do przewidzenia – tak te najważniejsze faktycznie są zaskoczeniem. Tylko potem znowu przychodzi zwątpienie, bo chociaż zakończenie bardzo mi się podobało, to ja nie wiem, czy oni to wymyślili w ostatniej chwili, czy planowali od początku, ale spaprali realizację, a obawiam się, że obie opcje są równie prawdopodobne.

Podsumowując, o ile nie mamy zbyt wygórowanych oczekiwań i zignorujemy kiczowate i infantylne wstawki, całość ogląda się całkiem przyjemnie. Rozwiązano większość głównych wątków i raczej nie pozostawiono nas z obawą o dalsze losy i życie bohaterów. Twórcy ewidentnie zostawili sobie furtkę na dalsze sezony, ale zakończenie wygląda tak, że wcale nie są one konieczne, bo na najważniejsze pytania dostaliśmy już odpowiedzi.

Kadr z serialu Obudziłam się wampirzycą, Netflix

Źródło obrazka głównego: materiały promocyjne Obudziłam się wampirzycą, Netflix

Plusy

  • Bohaterowie
  • Finał

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Koszmarne efekty specjalne
  • Kiczowate sceny
Angelika Mańczuk

Zakochana w fantastyce tak bardzo, że zaczęła tworzyć własną. Uwielbia książki, komiksy, dobrze zrobione animacje i gry komputerowe z wciągająca fabułą, chociaż kompletnie nie umie w nie grać. Uzależniona od kawy i dobrej muzyki. Nadal czeka na list z Hogwartu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze