Budowniczowie Gotham – recenzja. Stare, ale… Stare.

Fajny ten nowy komiks z Batmanem… To znaczy, nie nowy, bo wydany w 2011 roku, ale dla nas nowy bo wydany kilka tygodni temu… Niełatwo jest zbierać komiksy w Polsce.

Jeśli myśleliście, że modę na szkalowanie rodu Wayne’ów zapoczątkowała Klątwa Białego Rycerza pisana przez Seana Murphy’ego, to jesteście w błędzie. Jedną z pierwszych historii plamiących szlachetny wizerunek przodków Batmana było Gates of Gotham wydane u nas przez Egmont pod wdzięczną nazwą Budowniczowie Gotham.

Zobacz również: Vaas: Szaleństwo – recenzja DLC. Z powrotem na Rook Island… tak jakby

Fabuła skupia się na pokazaniu genezy miasta Gotham i chociaż reklamowana nazwiskiem Scotta Snydera – autora mojego ukochanego Talona – to jest on jedynie pomysłodawcą fabuły, a za faktyczny scenariusz odpowiada pisarski duet Kyle Higgins/Ryan Parrott, który kojarzyć możemy z zaskakująco niedocenionej w naszym kraju serii Mighty Moprhin Power Rangers.

Panowie zaprezentowali nam ciekawe spojrzenie na historię miasta Gotham i jego największych rodów, a także położyli fundament pod ukochany przez wielu fanów nietoperza Trybunał Sów. Historia dzieje się w dwóch okresach czasowych, które zwinnie nam się przeplatają między współczesnością i XIX wiecznym Gotham, które pokazuje nam drogę do statusu metropolii wybudowaną przez rodzeństwo architektów.

Zobacz również: Dying Light 2 na rozgrywce!

W czasach współczesnych jest nam przedstawiane śledztwo prowadzone przez Bat-rodzinę w sprawie kradzieży dużej ilości semtexu, które szybko okazuje się być czymś poważniejszym. Zanim przejdę dalej, osobom nie zaznajomionym z tym okresem w komiksach DC należą się wyjaśnienia. Batmanem ku zdziwieniu wielu nie jest Bruce Wayne, a jego były pomocnik – Dick Grayson. Nie będę wdawał się w szczegóły, aby dokładnie wytłumaczyć dlaczego tak się stało, ale osobom zainteresowanym bardzo polecam serię z 2009 roku Batman & Robin, która z powodu znanego jedynie wydawcy nie została jeszcze u nas wypuszczona.

Foto. Kadr z komiksu Budowniczowie Gotham.

Zmiana osoby kryjącej się pod maską Batmana wypadła tu moim zdaniem na plus. Ponieważ po Batmanie przedstawionym nam w bardzo dobrym Projekt Omac wydanym w prenumeracie DC jest to bardzo miła odmiana. Grayson bardzo fajnie kontrastuje z samotnością i usilnym dystansowaniem się swojego poprzednika, a co najważniejsze, w przeciwieństwie do swojego mentora jest w stanie przyznać się do błędu. Na kartach tego komiksu widzimy jak próbuje walczyć ze swoimi wątpliwościami, co do tego, czy nadaje się na dziedzica swojego mentora, ale przede wszystkim jak inny, a jednocześnie na swój sposób podobny do Bruce’a jest Grayson.

Zobacz również: Balsamista. Tom 1 – recenzja mangi. Z kamerą wśród trupów

Jednak wchodzi tu do gry przypadłość miniserii, a właściwie przypadłość serii wydanej od końca. Ponieważ jest to jak już mówiłem komiks z 2011 roku wydany tuż pod koniec wyżej wymienionej serii Batmana i Robina z 2009 roku, przez co nie znając jej cała ta próba pokazania nam wątpliwości Dicka nie działa za dobrze dla osoby nie znającej poprzednich zeszytów. W zasadzie w pewnym momencie można się solidnie pogubić, bo padają też nawiązania do również nie wydanego w naszym kraju Batman Inc.

Ale narzekania na bok. W głowy wątku mamy motyw śledztwa napisanego jak na standardy komiksów o nietoperzu dość przeciętnie. Nie jest to rzecz rodem z Długiego Halloween, ale też nie jest jakoś wybitnie złe. Ot, przeciętna intryga na poziomie równym tej z komiksu Ich mroczne plany będącego wstępem do Wojny Jokera. Nie czyta się jej jednak źle, na bardzo duży plus wypadają interakcje między członkami rodziny nietoperza i ich dialogi.

Zobacz również: Obcy: Przebudzenie – recenzja książki. Obcy vs Ripley, runda 4

No dobra, ale nie powiedziałem jeszcze nic o naszym wujku samo zło… Pewnie dla tego, że sama postać jakoś szczególnie w pamięć nie zapada pod względem motywacji czy sposobu pisania. Architekt – bo tak się zwie ta postać, to zwykły jednorazowy obłąkaniec jakich w Gotham pełno. Zapomnicie o nim szybciej niż zdążycie zamknąć ten komiks.

Rozpisałem się o historii, a o rysunkach jeszcze nic nie było – sam się nie poznaje. W każdym razie, za stronę wizualną odpowiada rysownicze Trio Trevor McCarthy, Graham Nolan i Dustin Nguyen. Możecie ich kojarzyć między innymi z fenomenalnego Batmana ’66 będącego komiksową kontynuacją filmów Burtona. Monster Island i Descender i Ascender. Można bez dwóch zdań powiedzieć, że nie jest to ich najlepsze dzieło. Jak na rysunki z 2011 roku kreska zestarzała się strasznie. Bardzo przypomina ona takie komiksy jak Green Arrow: Kołczan i JL Ziemia 2 wydane na przełomie 2000-2001 roku.

Zobacz również: Shin Megami Tensei V – recenzja gry. Nie, to nie jest kolejna Persona

Jednak takie wrażenie można odnieść jedynie w wątkach dziejących się we współczesności, w których rysunki często przypominać mogą karykatury. Co ciekawe przeszłość stanowi fajny kontrast, bo ku mojemu zaskoczeniu prezentuje się całkiem niezgorsza jak na dekadę różnicy względem nowych komiksów.

Foto. Kadr z komiksu Budowniczowie Gotham.

Batman Budowniczowie Gotham to żaden wybitny komiks. Dziury fabularne będące skutkiem wydawania historii od jej końca mogą być problemem dla osób nie znających wydarzeń z między innymi Batman Inc. Kreska również nie zachwyca, czy nudnawy antagonista. Ale mimo wszystko to całkiem przyzwoita historia, którą można postawić na półce gdzieś między Wojną Jokera i Przeklętym. Chociażby ze względu na chęć zagłębienia się w mitologię Gotham czy przekonania się jak sobie radzi Grayson w roli Batmana.

Plusy

  • Grayson stanowi ciekawą alternatywę dla Bruce'a
  • Przyzwoicie napisana fabuła oraz dialogi
  • Ciekawa rozbudowa mitologii miasta Gotham

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Przestarzała kreska
  • Nijaki antagonista
  • Można się pogubić przez chorobę serii wydanej od końca. A sama budowa postaci Graysona w roli Batmana sporo przez to traci.
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze