Bloodstained: Ritual of the Night – recenzja gry. Castlevania naszych czasów.

Już sama historia powstawania Bloodstained jest interesująca. W ciągu jednego dnia, grze udało się zebrać na Kickstarterze ponad 500 tysięcy dolarów! Finalnie, prawie 65 tysięcy ludzi wpłaciło łączną kwotę pięciu i pół miliona dolarów – robi wrażenie, prawda? Odzew nie byłby zapewne tak ogromny, gdyby nie to, że za projektem stoi nie kto inny jak jeden z ojców Castlevanii, Koji Igarashi. Gdy już zaprezentowano fragmenty rozgrywki… gra nikomu się nie podobała. Na szczęście w przeciwieństwie do wielu innych developerów, Igarashi ze swoim zespołem wzięli sobie uwagi graczy do serca. Efekt? Jak w poniższym zwiastunie.

Zobacz również: Hunt: Showdown – recenzja gry. Oryginalny, wciągający gameplay vs. uboga zawartość

Fabuła Ritual of the Night kompletnie mnie nie porwała. Sama historia jest nieźle pokręcona i żeby zrozumieć o co w niej właściwie chodzi, zalecam dwukrotne oglądnięcie wprowadzenia. W skrócie mówiąc – wcielamy się w Miriam. Miriam właśnie obudziła się z trwającej 10 lat śpiączki. Okazuje się, że nasza protagonistka była jedną z wielu osób, które miały zostać obdarzone mocami demonów w wyniku działań alchemików. Projekt upadł, świat niemal spotkała zagłada, a wszyscy uczestnicy tego nietypowego przedsięwzięcia zostali zabici – poza Miriam i niejakim Gebelem. To właśnie on będzie naszym głównym przeciwnikiem w grze i – by ocalić świat – będziemy musieli go powstrzymać. W trakcie rozgrywki dowiadujemy się co raz więcej o historii świata przedstawionego, a także napotykamy się na kolejnych bohaterów. Tak jak wspomniałem, historia niezbyt porywa, a zwroty akcji sprowadzają się raczej do sztampowego wrogowie okazują się przyjaciółmi, a przyjaciele wrogami. Nie sądziłem że kiedyś to powiem, jednakże… Fabułę w grze traktuję drugorzędnie, trochę jako dodatek do świetnego, wciągającego gameplaya!

Zobacz również: Hellblade: Senua’s Sacrifce – recenzja gry. Definicja psychozy

bloodstained

Składa się on z kilku elementów. W wielkim uproszczeniu, rzeczywiście sprawdzają się moje słowa z pierwszego akapitu – chodzisz i bijesz. To oczywiście trochę krzywdzące dla Bloodstained, bo rozgrywka okazuje się być znacznie bardziej złożona i ciekawsza. By pokonać Gebela (wciąż nasuwa mi się nazwisko pewnego zbrodniarza wojennego), wraz z Miriam będziemy musieli zwiedzić mury olbrzymiego zamku. Naprawdę – olbrzymiego! To masa korytarzy i pokojów, pełnych sekretów, skrzynek z fantami, przeciwników i… niedostępnych miejsc. Dopiero zdobyte umiejętności (zazwyczaj po walkach z bossami) umożliwią nam dalszą eksplorację zamku. Różnorodność, jaka na nas czeka podczas tej podróży, jest olbrzymia. To między innymi właśnie ona sprawiła, iż ciężko mi się było oderwać od konsoli. Chciałem odkrywać kolejne miejscówki, zobaczyć, jakie tym razem pomysłowo wykreowane stworki czekają na cięcie mojego miecza. Obszar do odkrycia robi wrażenie, zaś pomysłowość twórców automatycznie zachęca gracza do stuprocentowej eksploracji.

Na nic by jednak był nasz entuzjazm, gdyby nie możliwość przysposobienia się w broń i magię. O ile sam system walki nie wymaga ciężkich lat pracy w jego opanowaniu, tak zagwozdkę może już stanowić styl, jaki wybierzemy dla Miriam. Bloodstained oferuje nam ogromną paletę różnych stylów walki – z użyciem sztyletów i lekkich mieczy, broni dwuręcznej, biczów czy też pistoletów a nawet specjalnych butów z ostrzami. Oczywiście dochodzą do tego także umiejętności magiczne, podzielone na 5 kategorii. Dzięki jednym będziemy mogli ranić przeciwników potężnymi atakami, inne pozwolą nam na przywołanie pomocnika, a jeszcze inne dodadzą nam szybkości ataku czy szansy na znalezienie rzadkiego przedmiotu. Miriam oczywiście leveluje i w niczym rasowym RPG-u przyodziewa się w ciuszki podnoszące jej statystyki.

Zobacz również: Crash Team Racing Nitro-Fueled – recenzja gry. Powrót Crasha na tory wyścigowe!

bloodstained

Dużą rolę w grze odgrywa swego rodzaju baza. Tam oto czeka na nas sporo NPC-ów jak handlarka Dominique czy trójka kobiet, która chętnie zleci nam kilka misji pobocznych. Najważniejszy okazuje się alchemik Johannes, bo u niego będziemy mogli wytwarzać wyposażenie, gotować posiłki lub też ulepszać naszą magię. Krafting w tej grze to naprawdę przydatny, a przy tym dobrze pomyślany element gameplaya. Szkoda tylko, iż wymaga spore ilości grindu, że jest tak czasochłonny aby móc się z niego w pełni cieszyć. Z drugiej strony, gra wtedy byłaby za prosta. Bo poziom trudności Bloodstained jest naprawdę satysfakcjonujący. Niektórzy bossowie potrafią dać graczowi w kość, a warto napomknąć, iż stan gry zapisujemy wyłącznie w specjalnie przeznaczonych do tego miejscach. Żadnych autosave’ów!

Bloodstained nie wnosi za wiele innowacji do gatunku, ale tak szczerze powiedziawszy – hu kers? Z tym gatunkiem to trochę jak z grami wyścigowymi. Przez lata tyle już wymyślono, że wręcz niemożliwym jest wprowadzenie czegoś świeżego. Co więc można zrobić? Ano dopieścić rozgrywkę na tyle, by fun płynący z gry przysłonił brak spektakularnych nowinek. I to ekipie odpowiedzialnej za przygody Miriam wyszło znakomicie. Wyśmienity tytuł i spokojny kandydat do jednej z lepszych gier tego roku. Prosty, acz wciągający gameplay, cudowna oprawa audiowizualna oraz bardzo satysfakcjonujący poziom trudności składają się na wysoką jakość tej produkcji. Bloodstained to bez cienia wątpliwości godny następca kultowej Castlevanii.

OCENA: 9/10

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze