Koty Ultharu – recenzja książki

Od dobrych kilku lat, każda wydana na naszym rynku książka, będąca zbiorem opowiadań napisanych przez Howarda Phillipsa Lovecrafta, jest dla mnie małym świętem. Ten niepokojący, pełen kosmicznej grozy świat – jednocześnie bliskiej, a wciąż odległej od naszej codzienności – jest tak hipnotyzujący, że absolutnie ciężko się dziwić, dlaczego twórczość pisarza zmarłego w 1937 roku dalej ma swoje liczne grono zwolenników i fanów (do których i moja osoba się zalicza).

Nic więc dziwnego, że Koty Ultharu zaprawionego w boju z Wielkimi Przedwiecznymi wydawnictwa Vesper, mogły właśnie trafić na rynek i liczyć z pewną gwarancją na to, że dotrą do takiej grupy ludzi. Ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie lubią poszerzać swoją kolekcję Cthulhu czytanek i są świadomi, że często kupują coś, co już generalnie posiadają albo czytali, ale w trochę innej odsłonie.

Zobacz również: Lovecraft a filmy – trzy ekranizacje, na które warto zwrócić uwagę

Czytelnicy zostają tym razem uraczeni tekstami wchodzącymi w skład historii z Krain Snów. Łącznie 10 opowiadań, w tym zdecydowanie najdłuższe i najbardziej ikoniczne, jakim jest Ku nieznanemu Kadath, śniąca się wędrówka. Historie są wprowadzane w kolejności chronologicznej, tak jak pisał je autor za życia, dzięki czemu – jak zwykle przy okazji takich zbiorów zawierających teksty na przestrzeni lat – można zaobserwować powtarzające się motywy, nowe inspiracje jak i ewolucje poprzednich u pisarza. Ponieważ w odróżnieniu od Przyszła na Sarnath Zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne (również wydawnictwa Vesper), cała książka jest skupiona tylko na tej sennej płaszczyźnie, to nic nie zaburza nam wciągania się w ten fantastyczny klimat i nie jesteśmy nagle odrywani historią rozgrywającą się w takim Bostonie i falami kultystów Cthulhu.

Czynnik Wielkich Przedwiecznych jest tu oczywiście silny, ale zamiast całej plejady tej złowrogiej mitologii, mamy tu głównie oddziaływanie sił jednego z jego przedstawicieli – przerażającego Nyarlathotepa. Kto więc jest świeżakiem w temacie Lovecrafta i zacznie od tej książki swoją przygodę z tym pisarzem, może się mocno zdziwić, jak bliżej tym wszystkich historiom do czystej fantastyki (choć spowitej mrokiem i tajemnymi siłami), a mniej do obcowania z plugawymi kultami, zakazanymi księgami i mackowatym Cthulhu właśnie.

Zobacz również: W górach szaleństwa, tom 1 – recenzja książki

Ten zbiór jest spojrzeniem przede wszystkim na niezwykłą wyobraźnię Lovecrafta. Niepokojąca, jednocześnie magiczna i pełna okruchów zwykłego życia kraina jest miejscem, które z powodzeniem mogło by się doczekać filmów, seriali czy gier, bo z taką pasją zarysowuje je Lovecraft. Jest to fascynujący kontrast, gdy w ramach tego samego opowiadania mamy wspomnianych górników onyksu, marynarzy czy właścicieli karczm, a dosłownie za murami miasta potrafią czyhać przerażające, kryjące się w mrokach latające stwory z koszmaru, gadające koty czy gumowaci przybysze z Księżyca. W głębinach kryją się zaś Ghule i znacznie straszniejsze monstra…

Brzmi jak coś, do czego warto dorzucić łowców potworów? Nic bardziej mylnego, ponieważ opowiadania Lovecrafta zawsze dają nam perspektywę władcy pióra i słowa, a nie miecza i łuku. Te krainy przemierzają ludzie, którym bliżej do cywili, którzy w pewnym stopniu są niewzruszeni i chronieni przed zagrożeniem, które wydawałoby się powinno czekać na każdym kroku. A jednak nie brak w tym świecie okrucieństwa, tajemnic, których lepiej nie zgłębiać i niebezpieczeństw, przed którymi nie ma już odwrotu.

Nie na darmo nazywa się to wszystko Krainą Snów, bo właśnie takie te wędrówki zazwyczaj są. Liczy się głównie to, co dookoła i przeżycia, a nie bezduszne racjonalizowanie i próba nadania temu wszystkiemu praw fizyki i logiki. Sen nie może mieć swojej matematyki, nie w momencie, gdy wodna galera dryfuje z morza ku Księżycowi i nikogo takie kwestie jak tlen chociażby nie interesują.

Zobacz również: Iskra – recenzja książki. Jak trzyma się polska fantastyka młodzieżowa?

To między innymi jest właśnie sedno magii Lovecrafta. Opisuje ten świat z niezwykłą pieczołowitością, oddając ten krajobraz i odczucia, jakie kierują bohaterem. Tutaj nie ma typowych dialogów – są bardziej stwierdzenia narratora. Czytelnik ma tyle minimalnej wiedzy, ile mieć powinien. Nikt mu nie tłumaczy, dlaczego pewne miasto istnieje, dlaczego jest stolicą, jak wygląda tu handel czy kwestie życia i śmierci. To właśnie ta przyczajona w cieniu groza, tajemnica, ten nienazwany czynnik – tak dobrze znany nam ze snów – ma być tym, za co zapamiętamy te opowiadania, i które mogą potem z nas zrobić gorliwych czcicieli Lovecrafta. Albo przynajmniej sympatyków jego twórczości.

Wszystkie te cechy mają oczywiście tytułowe Koty Ultharu. Raptem kilku stronicowe opowiadanie ma w sobie też sporą dawkę kotów, które to ogoniaste istotki Lovecraft za życia bardzo miłował. Mają one też swój większy udział w Ku nieznanemu Kadath, więc koci wątek jest zaskakująco silny w tych sennych krainach. Jako kociarz jestem zachwycony!

Bardzo sympatycznie wypada też posłowie Mikołaja Kołyszko. Wykazuje on w nim jakimi motywami kultury i wierzeniami inspirował się Lovecraft przy okazji wszystkich znajdujących się w tym zbiorze opowiadań i jak wtłoczył je do swojego Świata Snów. Jako fan takich publicystycznych opracowań, traktuję to posłowie jako mocny świeży punkt, chociaż jednocześnie trzeba wciąż pamiętać, że obok jednego opowiadania o Kotach, to na dobrą sprawę tyle z nowości.

Zobacz również: Star Wars. Wielka Republika: W Ciemność – recenzja książki

Jak to więc w końcu z tymi Kotami Ultharu jest? Skok na kasę, drugi raz to samo, a może jednak cenne wzbogacenie kolekcji fana Lovecrafta? Czy jest to dobry wstęp do tego, by zacząć przygodę z Cieniem z Providence? Dla mnie taki zbiór okazał się strzałem w dziesiątkę. Co prawda, swoją lekturę tych wszystkich historii mam już dawno za sobą (nie licząc opowiadania Koty Ultharu) i poznałem je w Przyszła na Sarnath Zagłada, to jednak takie odświeżenie pamiętnych historii Cartera czy innych mieszkańców Snów było całkiem potrzebne, gdyż trochę już mi to wszystko z głowy powypadało. Tutaj nie jest to przerywane niczym innym, więc chcąc kiedyś znów odświeżyć sobie tą swego rodzaju luźno powiązaną Sagę Lovecrafta, to właśnie po to wydanie sięgnę.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że większość zawartości omawianej tu książki można w tym Przyszła na Sarnath Zagłada znaleźć. W liczących niecałe 250 stron Kotach Ultharu, jedynymi faktycznie nowymi tekstami są tak naprawdę tytułowe Koty, a także posłowie Mikołaja Kołyszko. Elementy przyjemne ale wciąż raptem dwa. Fani Lovecrafta pewnie i tak nie mieliby problemu z przeznaczeniem niewielkich środków na ten zakup. Ja też nie miałem i już nawet nie chodzi o przeliczanie tego na hamburgery czy inne, jakże konieczne do życia rzeczy. Zakup książki Koty Ultharu jest kaprysem, co do tego nie mam wątpliwości, ale kaprysem ładnie wydanym, jak zwykle ze świetną edycją (wypatrzyłem dosłownie jeden błąd ortograficzny) i pełną przypisów w Posłowiu. Ciężko mi też jakoś w ogóle podejmować próby racjonalizowania takich zakupów w czasach, gdy ludzie na skórki postaci do gier sieciowych takich jak Fortnite wydają po kilkadziesiąt złotych.

Zobacz również: Chata na krańcu świata – recenzja książki

Jak się ma do tego więc kwestia dostępu do X linijek nowych zdań? No nijak, takie zastanawianie się nie ma po prostu sensu. Jeżeli jesteś fanem Lovecrafta i już masz jakieś książki od wydawnictwa Vesper, to możesz sobie wedle upodobań Koty Ultahru kupić albo i nie. Na pewno ładnie będą prezentować się na półce obok poprzednich tomików, a i może nawet raz do roku będziesz chciał zatracić się znów w te Senne Krainy.

Jeżeli zaś jesteś świeżym adeptem i dopiero zaczynasz z Lovecraftem to Koty pewnie nie są dobrym wyborem. Tutaj jednak Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści będą najlepszym zbiorem, od którego powinno się wystartować. Co jednak ciekawe, Koty Ultharu stają się wtedy dobrym pomysłem na krok drugi. Nie dość, że są sporo tańsze od Zgrozy, to nie dubluje się tu nic z niej, a ma się od razu wgląd w ten inny okres twórczości Lovecrafta.

Wygrywa więc każdy, i właściwie ciężko mi nie polecić tego tytułu, czy to fanowi Twórcy Wielkich Przedwiecznych czy (na pewnym etapie nadrabiania) świeżakowi. Solidna porcja fascynujących opowiadań H.P. Lovecrafta w dobrej cenie i z fantastycznym posłowiem, która zapewniła mi trzy, jakże klimatyczne noce pełne tej niewysłowionej magii i grozy.

Plusy

  • Fascynujący świat Krainy Snów Lovecrafta
  • Historie które czarują i wzbudzają na przemian grozę i zachwyt
  • Posłowie Mikołaja Kołyszko

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Prawie cała zawartość tej książki jest dostępna we wcześniejszym zbiorze tego samego wydawcy
  • “Ku nieznanemu...” może okazać się zbyt ciężka w czytaniu
Krystian Wierzbicki

Fan gier video, książek Sci-Fi, anime i mang jak i wszelkich innych komiksów. W 2019 odkrył, że istnieją międzymiastowe konwenty więc stara się wpadać na co może. Miłośnik gier platformowych na czele ze Spyro, ale także serii Assassin's Creed czy Rayman (dalej wierzy, że Rayman 4 kiedyś nadejdzie...)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze