Spider-Man w MCU, czyli Iron Man junior

Kurz po Spider-Man: Bez drogi do domu opadł już na tyle, że ze spokojem można przyjrzeć się trylogii Jona Wattsa i zastanowić, co te filmy wnoszą do postaci Petera Parkera, jak sytuują się względem pozostałej części uniwersum i czy zasługują na tak dużą atencję ze strony fanów MCU. Podsumujmy więc najnowsze wcielenie ekranowego Pajączka.

Disney nie miał łatwego zadania, bo zarówno Spider-Man w wydaniu Maguire’a, jak i Garfielda doczekał się wielu zagorzałych fanów. Feige oraz spółka wiedzieli, że muszą zrobić coś, co nie tylko nie będzie powtórką z rozrywki, ale także zaangażuje nie tylko nowe, ale i stare pokolenie miłośników Pajęczaka. I nie da się ukryć, że obiektywnie patrząc, wyszli z tego obronną ręką.

Raimi i Webb mieli znacznie prostsze zadanie (co nie znaczy, że proste). Ten pierwszy poszedł w całkiem bezwstydny film komiksowy, gdzie aura niedorzeczności zadziwiająco trafnie korespondowała z ciepłym i pogodnym tonem (przynajmniej w dwóch pierwszych częściach). Webb z kolei trafił na niezbyt wdzięczną erę „nolanizacji” superbohaterów, zatem nie tylko odżegnywał się od trylogii Raimiego, ale również od komiksowego pierwowzoru. Wyszło mocno meh, chociaż, ponownie, filmy Webba mają sporą widownię, która notabene zabiega obecnie o kontynuację przygód Spider-Garfielda.

Co zatem zrobił Watts? Zaproponował całkowicie nowy wariant Spider-Mana, przed którym stoją całkowicie nowe wyzwania, jak praca zespołowa, mierzenie się z dziedzictwem fundatora Avengers oraz ratowanie świata na skalę… No, cóż, ratowania świata, wszechświata w zasadzie. I ja ten krok rozumiem, bo kto chciałby znowu oglądać scenę śmierci wujka Bena, słuchać jego patetycznych przemów o wielkiej mocny i równie wielkiej odpowiedzialności oraz znowu oglądać głównego aktora krzywiącego się do manifestacji swoich moralnych rozterek (patrzę na ciebie, Garfield…).

Zobacz również: Najlepsze Gry 2021 Roku

Uwaga, bo powiem coś kontrowersyjnego. Uważam, że MCU wyszłoby lepiej, gdyby zwróciło swój wzrok w kierunku Milesa Moralesa. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że pochód zagorzałych fanów Parkera przeszedłby ulicami miast ze wzniesionymi pochodniami oraz widłami – pozwólcie mi się wytłumaczyć.

O ile można zakładać, że w poszukiwaniu inspiracji Raimi sięgnął do oryginalnych komiksów ze Spider-Manem (tych jeszcze z lat 60., kiedy to Parker „nie odróżniał cza-czy od walca”), o tyle należałoby powiedzieć, że Webb wziął na tapet komiksy z imprintu Ultimate, które to miały unowocześnić wcielenia klasycznych bohaterów, wprowadzić w meandry XXI wieku. Idąc tym tropem, Watts powinien skupić się na Moralesie. I, o ironio, robi to. Nie chodzi mi wyłącznie o to, że Ned Leeds jest praktycznie Gankem. Osobowość Petera też jest bardziej Milesowa. Moim zdaniem, to właśnie Morales miał być Spiderem z MCU, ale no… Pochodnie i widły.

Spider man photo 1
Fot. Gry-Online

Za tą hipotezą przemawia jeszcze jedna obserwacja. MCU nigdy nie było zainteresowane topowymi bohaterami Marvela. I jasne, można się zastanawiać, na ile to kwestia koncepcji uniwersum, a na ile problem z dostępnością praw do wizerunku topowych bohaterów Marvela. Prawda pewnie leży, jak zawsze, pośrodku.

Iron Man, Kapitan Ameryka, Hulk, Thor… Kogo obchodziły te postaci w latach premiery ich solowych filmów? Chyba tylko największych entuzjastów komiksów. A przy premierze Strażników Galaktyki znajomi pisali do mnie na Messengerze z pytaniem, kto to w ogóle jest.

Zobacz również: Spider-Man: No Way Home – Recenzja filmu. Co znaczy być Spider-Manem?

Disney więc zawsze promował mniej rozpropagowanych bohaterów. Warto zaznaczyć też, że dzięki temu miał większą swobodę kreatywną przy budowaniu ich charakterów. Naturalnie to wciąż są postaci wzorowane na komiksowych oryginałach, ale wystarczy poczytać kilka komiksów o Iron Manie sprzed 2008 roku, a następnie parę zeszytów po sukcesie filmu, aby zobaczyć, że to komiksy zaczęły dostrajać osobowość bohaterów do kinowych wcieleń. Ba, w niektórych przypadkach zaczęto rysować herosów na obraz i podobieństwo aktorów.

No, ale dobrze. Jest Peter Parker. Wraca do domu. Sony i Disney ściskają dłoń, a Ścianołaz wskakuje do MCU i już w Ant Manie mogliśmy usłyszeć, że doczekamy się kolejnej iteracji Pająka. Rok później Spidey zalicza gościnny występ w Wojnie bohaterów, wypada genialnie, wszyscy na widowni robią meksykańską falę. Czas na pierwszą część trylogii.

Spider-Man photo 2
Fot. CBR

Moim największym problemem z Parkerem Hollanda nie jest to, że to całkowicie inny Spider-Man niż dotychczas – spoko, jestem w stanie przyjąć wizję reżysera. Mój problem jest taki, że to mierny Spider-Man. Rozumiem, że w świecie MCU wszystko wynika bardzo logicznie. To oczywiste, że Stark traktowałby swojego protegowanego właśnie w taki sposób. Dawałby mu gadżety, szanse oraz wzór do naśladowania (niekoniecznie w tej kolejności, niekoniecznie świadomie).

Przyczynowo-skutkowo nie mam zastrzeżeń. Mam jednak zastrzeżenia, że padło akurat na Spider-Mana, czyli bohatera, który raczej zawsze działał solo. I nawet przy okazjonalnych team-upach utwierdzał się tylko w przekonaniu, że działanie drużynowe bardziej go hamuje, niż rozwija.

Zobacz również: Horrified – recenzja gry planszowej

Powrót do domu to opowieść o tym, że Spider-Man nie potrzebuje gadżetów Starka, żeby być Spider-Manem. Film nawet kończy się tym, że Peter rezygnuje z werbunku do Avengers i decyduje się na działanie lokalne, bo wiecie, przyjazny i z sąsiedztwa. No, i fajnie jest, fajniuso, mamy całkiem zgrabny rozwój bohatera… Który leci do kosza w Wojnie bez granic, gdzie Peter jednak zostaje wcielony do Earth Mightest Heroes, ponieważ powody. Dostaje kolejny upgrade stroju i umiera.

Potem jednak ożywa, bierze udział w ratowaniu świata i wraca na stare śmieci. Stark jednak nie ma tyle szczęścia, więc Parker musi mierzyć się z ciężarem jego dziedzictwa. Moje pytanie: dlaczego? Czy w którymś momencie któregoś filmu Iron Man namaścił Spider-Mana do bycia swoim następcą? Wydaje mi się, że początek Powrotu do domu, kiedy Peter z utęsknieniem czeka na wiadomość od Starka, dość jasno demonstruje, że Iron Man nie chciał narażać życia Parkera. To skąd wzięła się ta cała retoryka o mierzeniu się z ciężarem dziedzictwa?

Spider-Man photo 3
Fot. Movies Room

I, moim zdaniem, żadna scena w trylogii tak bardzo nie pokazuje, co jest nie tak z tym Pająkiem, jak moment z Daleko od domu, kiedy Parker kombinuje sobie nowy kostium, a Happy patrzy na niego z uśmiechem, jakoby swego przyjaciela Tony’ego ujrzał. Czy mam to rozumieć jako chwilę, w której Spider-Man staje się Iron-Manem juniorem? Czy może, że Parker w końcu uwalnia się od brzemienia bycia kolejnym Starkiem? Bo sama scena próbuje być jednym i drugim, przez co ociera się o śmieszność.

Nie jestem też wielkim zwolennikiem nieustannego cofania rozwoju Petera. Parker w każdym filmie uczy się dokładnie tego samego. Po przygodzie z Vulturem powinien wiedzieć, że zagrożenie może czyhać na każdym kroku, więc ta wydumana przyjaźń z Mysterio i przekazanie mu najniebezpieczniejszych okularów świata było mocno out of character. Podobnie jest w Bez drogi do domu. Peter ma uwięzionych kilku vilainów, więc postanawia zaprosić ich do mieszkania Happy’ego na zabawę w naukowca.

Zobacz również: Spider-Man – Historia Życia – recenzja komiksu. Ta opowieść będzie kultowa

Parker nieustannie podejmuje dziwne decyzje, rzekłbym sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, nie uczy się na błędach i nie myśli za siebie. Na każdym kroku daje się manipulować, nie potrafi określić własnych potrzeb i priorytetów. Dotychczasowy Peter zwykle motał się między swoim życiem pod maską a normalnością. Raz chciał być zwykłym gościem, a za chwilę czuł nieprzyjemne ukłucie odpowiedzialności. W filmach Wattsa tego wątku nie dostrzegam, dostrzegam natomiast ogromną chęć, potrzebę wręcz, stania się drugim Iron Manem. Nie rozumiem tego.

Kolejnym problemem jest dla mnie rola Starka w życiu Petera. Brak wujka Bena stał się na pewnym etapie dość męczący, bo chociaż w Powrocie do domu Peter przebąkuje coś o tym, że nie chce martwić swojej cioci, ponieważ sporo ona ostatnio przeszła, to temat nigdy nie wraca. Domyślamy się, co przeszła, ale Parker zachowuje się tak, jakby jego ta strata nie obeszła szczególnie mocno.

Spider-Man photo 4
Fot. IGN PL

Czuję, że zamiana wujka Bena na Tony’ego Starka działała na papierze – w praktyce jednak brakuje jej głębi. Pająk patrzy na siebie oczami Iron Mana, próbując udowodnić swoją wartość jako superbohatera. Powoduje to, że jego motywacja staje się umowna. Bo czy w takim razie Peter wcale nie chce pomagać ludziom, tylko superbohaterować na najwyższym szczeblu? Znajomość postaci każe mi myśleć, że nie, ale Hollandowy Ścianołaz już tak klarowny w tym przekazie nie jest.

Nie pomaga też fakt, że Bez drogi do domu to niekompetentny film. Owszem, to fajne widowisko, fajne podsumowanie historii Spider-Mana na ekranie od 2002 roku, ale jako podsumowanie trylogii nie działa zupełnie. Internet pęka w szwach od wytykania ostatniemu dziecku Wattsa głupotek i błędów logicznych, ja się pastwić nie zamierzam.

Zobacz również: X-Men. Punkty zwrotne. Kompleks mesjasza – recenzja komiksu. Źle się dzieje w świecie X-Menów

Powiem tylko, że decyzja Petera o nieujawnianiu się przed Nedem i MJ była przejawem braku szacunku do nich, ponieważ oboje znali ryzyko tej znajomości i oboje wzięli je na klatę. Peter całkowicie arbitralnie zdecydował się nie walczyć o ich przyjaźń ponownie. Dlaczego? Ponieważ powody. I nie, nie kupuję tego, że po dostrzeżeniu plastra na czole MJ zrozumiał, na jak wielkie niebezpieczeństwo ich naraża. Przypomnę tylko scenę w windzie w Powrocie do domu.

Parker Hollanda kończy tam, gdzie powinien był zacząć od pierwszego filmu. Sam, bez pomocy innych superherosów, bez czaderskiego stroju, bez instant kill mode. A dlaczego tak nie było? Bo należało osadzić Pająka w kontekście całego MCU, bo kiedy był czas na robienie solowych filmów, uniwersum było już w stadium nabierającej tempa kuli śnieżnej, bo ileż można robić origin story Spider-Mana. Moim zdaniem Watts potrzebował trzech filmów na opowiedzenie origin story. A to nie jest rekord, który chce się bić.

Spider-Man photo 5
Fot. Benchmark

Tak, wiem, że cały mój wywód można skwitować, mówiąc ok, boomer, bo nie kupuję wizji reżysera. Przecież wszystkie filmy z Pająkiem Hollanda rozbijały bank. Bez drogi do domu to już w ogóle mesjasz wśród kinowych iteracji Pająka. Ja tego nie neguję. Nie twierdzę, że to złe filmy, nie twierdzę, że nie mają prawa się podobać. Ba, sam je nawet lubię, jeśli pozwolę sobie zapomnieć, że przedstawiają one wyobrażenie Spider-Mana, które mocno kłóci mi się z większością cech tej postaci.

Jon Watts zrobił trylogię, która jest okej. Spider-Man Hollanda poradził sobie tak, jak zastana struktura uniwersum mu pozwoliła. Ścianołaz został zdefiniowany przez relacje z innymi bohaterami, zwłaszcza Iron Manem i sądzę, że pozbawia to tę postać głębi. Ponownie, wiem, jakim wyzwaniem był kolejny reboot Spider-Mana. I wiem, na jakie ustępstwa musiał iść reżyser, aby pogodzić swoją wizję postaci z wymogami studia. Ja to wszystko wiem.

Zobacz również: O tym, jak Loki uczy samoakceptacji

Dlatego nie mam Wattsowi za złe. Nie zamierzam krytykować tych filmów tylko dlatego, że proponują inną niż preferowana przeze mnie postać. Nie musicie gotować bigosu na uspokojenie, żadne hurr durr nie ma tutaj miejsca. Chciałem po prostu pozastanawiać się publicznie, co mi w tych filmach nie grało.

Dla mnie Tobey wciąż najlepszy i najsilniejszy, ale to naturalnie opinia. Jeśli chcecie przyznać palmę pierwszeństwa Spider-Manowi Hollanda, to super, cieszę się, że sprostał on Waszym oczekiwaniom. Pozostaje nam czekać na to, co Sony z Disneyem wykombinują dalej. Kontrakt Hollanda wciąż obliguje go do spidermanowania w jeszcze kilku filmach.

Błażej Tomaszewski

Lubi rzeczy oraz pisanie. Dlatego pisze o rzeczach.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Johnny

Bardzo dobra analiza. Nie rozumiem tylko dlaczego autor nie dostrzega jak świetny jest Garfield. Myślę, że to nie jest związane z jego filmami, że ludzie chcą go dalej oglądać, tylko to, że osobowościowo i stylowo pokazał dużo cech i koloru tego „prawdziwego” Spidermana, o którym często Pan tu wspominał. Według mnie tego brakowało Tobiemu, który wiele zyskał na tym, że grał w bardzo fajnych, „ludzkich” Jak to mówi moja mama, filmach. One były fajnie przyziemne, świeże i prostolinijne, jednak głównemu bohaterowi, z całym szacunkiem, trochę zabrakło tego komiksowego zadziora, zwłaszcza jako Pająk. Chciałoby się zobaczyć więcej zmian w jego sposobie bycia. Odnośnie filmów Hollanda i jego roli, nie mam nic do dodania, analiza w punkt.

Błażej Tomaszewski

Hej, dziękuję za pochlebne słowa pod adresem mojego tekstu 🙂 Słusznie zwrócił Pan uwagę na brak pogłębionej refleksji na temat Garfidlowego Spider-Mana. Od siebie mogę tylko powiedzieć, że to uchybienie wynikało z mojej obawy o przeładowaniu tekstu i wydłużeniu go do rozmiarów pracy dyplomowej (a niestety mam takie wstydliwe tendencje). Chciałem skupić się na Hollandzie, dlatego filmy Webba i Raimiego potraktowałem wyłącznie jako kontekst.

Ktoś kiedyś celnie zauważył, że Maguire to świetny Peter, ale rozczarowujący Spider-Man, a Garfield to świetny Spider-Man, ale rozczarowujący Peter. Ja się z tym zgadzam. Andrew fantastycznie wypada w scenach „kostiumowych”, ale kiedy oglądamy np. wątek próby rozwikłania tajemnicy śmierci rodziców, to już zaczyna być czerstwo – moim zdaniem. Podobnie jest z jego osobliwymi minami, kiedy widzimy manifestację poczucia winy w postaci zjawy ojca Gwen. Rozumiem, co film chciał mi powiedzieć, ale sposób, w jaki to robi, mnie nie przekonuje.

Mam nadzieję, że ten komentarz odpowiada na Pana wątpliwości. Na końcu pozwolę sobie wspomnieć, że prywatnie bardzo Garfielda lubię i gorąco kibicuję jego karierze aktorskiej. Co do jego wizji Spider-Mana, jestem ambiwalentny 🙂

Pozdrawiam serdecznie!