Fani dobrych historii oraz uniwersum Marvela w naszym kraju od pewnego czasu nie mają łatwo. Najpierw odmówiono nam dostępu do Disney Plus, a na sam koniec musieliśmy oglądać ostatni film o Spider-Manie.
Na szczęście jednak rękę w kierunku rozczarowanych fanów wyciąga Egmont ze swoją linią Marvel Fresh. Po fenomenalnym Hulku i Venomie kolej przyszła na Spider-Mana od Nicka Spencera. Możemy go kojarzyć z takich komiksów jak Ant-Man: Druga szansa, czy Kapitan Ameryka: Steve Rogers. Prócz tego Spencer napisał jeszcze trochę historii o Spider-Manie innych niż omawiana seria i to widać.
Zdradza nam to nie tylko notka o autorze na jednej z zakładek w komiksie, ale również sam sposób napisania omawianych historii. Już od pierwszego zeszytu możemy poczuć coś, czego postać Spider-Mana nie dostała od bardzo dawna, czyli serce autora. Komiks na każdym kroku kieruje ukłony w stronę fanów. Prócz sentymentalnego listu do fanów Spencer zaoferował nam wiele nierzadko zabawnych, czy też po prostu lekko złośliwych przemyśleń i komentarzy pająka. A na dodatek zaczął solidnie mieszać w jego życiu. I chociaż momentami daleko Spider-Manowi do takich komiksów, jak Kapitan Ameryka, to wciąż daje nam coś, czego brakuje ostatnio MCU. Tak, chodzi o przyjemność ze śledzenia losów postaci.
Zobacz również: To nie wypanda – recenzja filmu. Idealna animacja na wspólny seans rodzica z dzieckiem
Spider-Man: Powrót do korzeni, czyli pierwszym tom nowej serii pająka, jak można się domyślać po wymownym tytule, skupia się na przywróceniu Petera Parkera do jego korzeni. Czyli w zasadzie twórca w typowy już dla Marvela, bezczelny sposób wymazuje wydarzenia z serii Globlana Sieć i ponownie cofa postać w rozwoju. Trudno porównać ten Marvelowski trend do czegoś innego niż głupi sitcom z Polsatu, na końcu którego wszystko zawsze zostaje po staremu. Ponieważ podobnie jak te seriale pewne historie i pomysły Marvela obrażają naszą inteligencję. Jednak mimo to komiks nie zniechęca do dalszego czytania, a nawet przeciwnie.
Samoświadoma narracja pomaga nam przetrwać nawet najgłupsze możliwe zabiegi fabularne, które starają się wymazać z kanonu poprzednią serię. W zasadzie razem z humorem jest to jedyny plus pierwszego tomu. Sama opowiedziana w nim historia to typowy dla jedynek Marvela soft reboot, który momentami poddaje w wątpliwość inteligencję czytelnika. Jednak mimo moich narzekań niejednokrotnie złapałem się na tym, że komiks czytało mi się całkiem dobrze. Ponieważ w gruncie rzeczy Powrót do korzeni oferuje naprawdę fajnie i momentami zabawnie napisane dialogi.
Zobacz również: Najważniejsze premiery MCU i DCEU 2022 roku oraz komiksy, z którymi warto się zapoznać przed seansem
Nieco inaczej sprawa wygląda w drugim tomie serii. Spider-Man: Przyjaciele i wrogowie postanowił przestać męczyć nas naprawianiem statusu pająka i podał nam właściwą historię. Pierwsza połowa drugiego tomu Spider-Mana serwuje nam dość absurdalną komedię sytuacyjną. Peter Parker razem z przyjacielem szuka mieszkania, a ponieważ jakimś cudem realia na rynku najmu są w USA jeszcze gorsze niż w Polsce od razu decydują się na współlokatora. I mniej więcej od tego momentu wiemy, że nie będzie to kolejna seria Spider-Mana, o której zapomnimy zaraz po przeczytaniu. Nick Spencer wytacza grube działa wprowadzając do życia Parkera jednego ze swoich złoczyńców, z którym musi mieszkać pod jednym dachem. Dość powiedzieć, że cały ten pomysł zrealizowany naprawdę dobrze. Relacja Boomeranga i Petera swoją komediową rolę pełni świetnie.
Jest to głównie zasługa napisanych dialogów, które tworzą między nimi chemię. Każda, nawet najmniejsza wymiana zdań między Spider-Manem i Fredem jest napisana niezwykle naturalnie i jednocześnie naprawdę zabawnie. Niestety ma to jeden spory minus. Od drugiej połowy komiksu, kiedy historia skupia się na czymś innym, narracja zaczyna lekko podupadać. Chociaż historia nabiera poważniejszego tonu, zaczynamy poznawać lęki i obawy Mary Jane związane z relacją z Peterem to całość prezentuje się dość przeciętnie. A momentami nawet mocno męczy. Przez co finalnie otrzymaliśmy komiks narracyjnie nierówny, który jakimś cudem nawet mimo tego wspominam lepiej niż większość komiksów z Marvel Now.
Zobacz również: Najgorszy człowiek na świecie – recenzja filmu. Ach, to życie…
Na liście komiksów do skrytykowania został nam już tylko najnowszy tom Spider-Mana. Tutaj historia, jaką uraczył nas Spencer również nie jest skomplikowana, ale również zdaje się wywrócić życie Petera do góry nogami. J. J Jameson przestaje publicznie atakować Spider-Mana, a burmistrz Fisk chce mu przyznać nagrodę za życiowe osiągnięcia. Jeśli zdziwiła was tylko jedna z tych rzeczy to dobrze, bo nie macie aż takich zaległości w komiksach. Historia skupia się na rozwinięciu postaci Jamesona, który do tej pory skupiał się na oczernianiu bohatera. Po tym jak ten wyjawił mu swoją prawdziwą tożsamość, dziennikarz stał się jego obrońcą, czym wkurzył jednego z demonów przeszłości, który wrócił się zemścić. Poznajemy tu historię i motywację redaktora z kontrowersyjnym wąsem oraz widzimy jego przemianę z zapatrzonego w siebie bufona w nieco mniejszego bufona. Jednak mimo nieco poważniejszego tonu historii autor znalazł miejsce na typowe dla komiksów o Spider-Manie żarty i akcje.
Spider-Man: Życiowe osiągnięcie to na ten moment chyba najlepszy tom pod względem technicznym. Brak jakichkolwiek nierówności narracyjnych, idealny podział między humorem, akcją i rozwojem postaci. Niemniej jednak komiks posiada kilka momentów, w których czytelnik może się pogubić przez nawiązania do innych historii oraz postaci. Zauważycie pewnie, że ani razu nie wspomniałem o warstwie wizualnej tego komiksu. Nie dlatego, że nagle przestało się to w komiksach liczyć. Po prostu warstwa wizualna Spider-Mana od Spencera jest tak nijaka, że ciężko cokolwiek o niej napisać.
Zobacz również: Star Wars. Wielka Republika. Na ratunek Valo – recenzja książki
Najlepiej można ją podsumować stwierdzeniem, że obrazuje wszystko, co złe we współczesnej sztuce rysunku. Braki w dynamice sprawiają, że inwazja kosmitów czy nawet wizyta Spider-Mana w barze dla superzłoczyńców mogą być nijakie. Przez co panom Bachalo, Ottley’owi oraz Ramosowi odpowiedzialnym za rysunki ma się ochotę odebrać dostęp do programów graficznych. Jeżeli oprawa czymś się broni to w sumie przeciętnością wykonanych rysunków, które przez większość czasu prezentują się akceptowalnie i nie spadają poniżej pewnego poziomu.
W zasadzie tę nową serię podobnie, jak Strażników Galaktyki z Marvel Fresh można nazwać przystępnym średniakiem. Nie zmrozi was z zażenowania, ani nie zgrzeje was swoim fenomenem, jak Mister Miracle. Ot, średnia seria, którą można śmiało postawić, gdzieś między Ostatnim rycerzem na ziemi i Śmiercią Wolverine’a.