Czy Wiedźmin 3 naprawdę najlepszy?

Wiedźmin 3 – złote dziecko CD Projekt RED, swojego czasu został okrzyknięty mianem rewolucji. Niespotykany dotąd sposób opowiadania historii, angażująca walka, satysfakcjonująca eksploracja i zdumiewająca oprawa audiowizualna spowodowały, że cała branża padła na kolana przed złotym cielcem gier wideo. Mimo że wcale nie był, moim zdaniem, najlepszą odsłoną trylogii.

Dobrze widzieliście. Uważam, że Wiedźmin 3 nie jest lepszą grą od pierwszej odsłony trylogii. Zanim jednak podpalicie swoje pochodnie i postawicie kosy na sztorc, dajcie mi się wytłumaczyć.

Z technologicznego punktu widzenia, zwieńczenie elektronicznych przygód Geralta musi przewyższać grę z 2007 roku, no nie ma rady. Rozwój nie tylko branży, ale przede wszystkim studia pozwolił pracownikom CD Projekt RED na znacznie śmielsze decyzje. Nie da się też ukryć, że „trójka” ma po prostu większy budżet, co czuć na każdym kroku. Nie chcę powiedzieć, że więcej pieniędzy równa się automatycznie lepszej grze, ale z pewnością ułatwia to proces produkcyjny.

Zobacz również: Wiedźmin – nowi bohaterowie w 3. sezonie

Tylko że pieniądz mami, kusi i sprowadza na manowce. Zachęca do robienia rzeczy, na które wcześniej nie można było sobie pozwolić. W miejscu kreatywności i niekonwencjonalnego rozwiązywania problemów pojawia się pobrzękujący mieszek złota, bo każdy kłopot można zażegnać sięgnięciem do kieszeni. Ponownie – nie twierdzę, że budżet Wiedźmina 3 go zgubił. Twierdzę jednak, że dostosował go do oczekiwań rynku – głównie zachodniego.

I żeby nie było – lubię Wiedźmina 3, uważam, że to świetna gra jest. W warstwie narracyjnej z pewnością nie ma sobie równych i sporo wody w Wiśle upłynie, zanim pojawi się odpowiedni konkurent na tym polu.

Wiedźmin photo 1
Fot. Komputer Świat

Nie można jednak stwierdzić, że gra jest wybitna, bo ma wybitną fabułę. To tak, jak z komediami. Komedia nie jest dobra dlatego, że są w niej zabawne żarty. To żarty są dobre, a nie komedia, która musi sprostać założeniom struktury filmu. Poszczególne elementy mogą być dobre, ale nie determinują jakości samego produktu.

Wróciłem niedawno do trzeciego Wieśka i nieszczególnie chciało mi się grać dalej po kilku godzinach. Wyszedłem z Białego Sadu, pojeździłem po rubieżach Velen, obszedłem strażników na moście do Novigradu i już w sumie nie wracałem do zabawy

Zobacz również: Wiedźmin sezon 3. – ruszyły zdjęcia na planie produkcji

A dlaczego? Bo, moim zdaniem, Wiedźmin 3 poza rewelacyjną fabułą nie ma do zaoferowania wiele. Tylko że to nie do końca jego wina, o czym postaram się wspomnieć w dalszej części tego tekstu.

Pierwszego Wiedźmina natomiast skończyłem kilkanaście razy. Raz do roku sobie włączam tę grę z założeniem, że przejdę sobie prolog i może kawałek pierwszego aktu. Zawsze jednak kończę całość. No, i nie powiem – zaskakuje mnie to. Dlaczego gra mająca tyle problemów, będąca obiektywnie znacznie gorsza i uboższa od swojego młodszego brata daje mi nieskończenie więcej frajdy?

Wiedźmin photo 2
Fot. IGN Polska

Mój znajomy stwierdził, że jestem po prostu idiotą i nie znam się na gierkach. Może być, nie mówię, że nie, chciałbym jednak przedstawić własną tezę.

Wiedźmin to ważna gra. Powstał w dość niefrasobliwym czasie dla elektronicznej rozrywki. Jego premiera przypada na przełom szóstej i siódmej generacji konsol. Był to okres kolektywnego odchodzenia od umowności gier wideo na rzecz zwiększonego realizmu. Wiązało się to nie tylko z zauważalnym upgradem graficznym, ale również oczekiwaniami samych graczy.

Zobacz również: Microsoft Flight Simulator: Top Gun Maverick już jest!

I tak trendsetterami w tej dziedzinie okazały się dwie gry mające premierę w tym samym roku – Uncharted oraz Assassin’s Creed. Oba tytuły stawiały na dojrzałą, kinową przygodę w interesującym settingu. Mocna kreska oddzielająca estetykę gier wchodzących w nową generację od God of Warów, Rachetów and Clanków i innych Tomb Raiderów uwidoczniła aspiracje developerów.

Moim zdaniem Wiedźmin absolutnie nie wpisuje się w to założenie. Z jednej strony dlatego, że powstawał w bólach już od lat, a koncepcja gry zmieniała się kilkukrotnie. Z drugiej strony – zachodnia praktyka tworzenia gier i osadzania ich w określonych trendach w Polsce nie była zadomowiona.

Wiedźmin photo 3
Fot. Wiedźmin Wiki

Wiesiek nawet nie miał odpowiedniego zaplecza, działa przecież na silniku Neverwinter Nights, produkcji z 2002 roku (sic!). To nie jest tak, że przez pięć lat nic się nie zmieniło w grafice. Zmieniło się bardzo dużo, więc polska firma działała na mocno przestarzałej technologii, wyciskając z Aurora Engine siódme poty.

Trudno więc mówić tutaj o gonieniu zachodnich trendów. Powiedziałbym, może nieco na wyrost, że pierwszy Wiedźmin nie miałby miejsca ani w szeregu gier żegnających erę PlayStation 2 i X-Boxa, ani witających siódmą generację konsol. Takie o, zagubione dziecko we mgle. I jako taka anomalia właśnie jest dość istotny, bo pomimo tego okazał się sukcesem.

Zobacz również: Garfield – Samuel L. Jackson w roli ojca kultowego kota

Stworzenie anomalii z pewnością nie było planem, ale ja to absolutnie uwielbiam. Dzięki temu pierworodny CD Projekt RED jest tak bardzo unikatowy, pokraczny i, cóż, genialny. Bo tak, jestem zdania, że to gra absolutnie genialna. Niewielkie studio złożone z garści zapaleńców dokonało czegoś zdumiewającego.

Pamiętam, jak ekscytujący to był czas dla polskich graczy. O Wiedźminie mówiło się wszędzie, każdy nagle miał opinię o branży elektronicznej rozrywki. Dodatkowym atutem była sama marka, przecież stworzona na polskiej ziemi przez polskiego pisarza. Projekt, który absolutnie udać się nie mógł, udał się doskonale.

Wiedźmin photo 4
Fot. Eurogamer

Oczywiście, że gra miała problemy, błędy i ograniczenia. Żenująco niska liczba modeli postaci oraz ich chamski recykling stały się obiektem żartu funkcjonującego do dzisiaj. System walki nie bronił się ani jako rytmiczna minigierka, ani jako angażujący sprawdzian zręczności gracza. Dubbing oraz dialogi bywały drewniane, a ostatni akt (łącznie z kulminacją) zdradzał pośpiech developerów.

Z tym że to, moim zdaniem, nie ma żadnego znaczenia. Dlaczego? Bo gra, która jest tak spójna światotwórczo, tak koherentna klimatycznie, tak uroczo koślawa i tak zaskakująca fabularnie po prostu nie powstała nigdy wcześniej i nigdy potem już nie powstanie. Wiedźmin to nie tylko gra, lecz także świadectwo czasów, w których wyszła. Rękojmia aspiracji twórców, którzy chcieli stworzyć coś sensownego pomimo tego, że szanse na powodzenie były znikome.

Zobacz również: Książęta Demony, tom 1 – recenzja komiksu. Początek kolejnej, kultowej sagi sci-fi?

Wiedźmin to dowód na to, że cuda się zdarzają.

Mam duży problem z ogólnym odbiorem pierwszej odsłony przygód Geralta. To nie jest tak, że nie ma ona zagorzałych fanów, bo fanbase tej produkcji jest bardzo oddany. Problem objawia się w tym, że w powszechnej świadomości graczy trzecia odsłona całkowicie znosi sensowność powrotu do Wyzimy.

Wiedźmin photo 5
Fot. Planeta Gracza

Byłbym nie fair, gdybym tego nie rozumiał. Wiedźmin nie jest grą dla zachodniego odbiorcy. Powodów jest wiele, ale na pierwszy plan wybija się skrajnie orientalny setting (tak, karykaturalne utopce, jęczące południce i zębate strzygi są orientalne dla wychowanych na Tolkienie zachodnich konsumentów fantastyki) oraz platforma. Zachodni odbiorca w trakcie rozgrywki trzymał pada, a nie myszkę.

Światowy rynek nie był więc dostosowany do cieszenia się dzieckiem „cedepów”. Właśnie dlatego druga część trylogii niemalże całkowicie odżegnała się od swojego słowiańskiego rodowodu. Cała intryga oraz świat przedstawiony „dwójki” ze spokojem mógłby powstać w umyśle takiego Martina czy innego Guy’a Gavriela Kay’a.

Zobacz również: CD Projekt RED zapowiada kolejną grę w uniwersum Wiedźmina

Nic dziwnego, że taki kierunek obrali „redzi” po umiarkowanym sukcesie poprzedniczki na Zachodzie. Ten kryzys tożsamości spowodował jednak, że „dwójka” zapamiętana jest jako najsłabsza z całej trylogii. To wciąż niezła gra, ale obok siebie ma zabójczą konkurencję.

Z czego wynika więc moja bezgraniczna miłość do pierworodnego dziecka CD Projekt RED? Ta gra jest po prostu autorska, jedyna w swoim rodzaju. Ani RPG pokroju Neverwinter Nights, ani akcyjniak pokroju, cóż… Trzeciej części.

Witcher photo 6
Fot. Lenovo Gaming

Fabuła jest naprawdę interesująca, świat zasiedlają karykaturalne (choć wciąż wiarygodne) postaci, które zawsze mnie bawią, zlecenia na potwory są przyjemną odskocznią od głównego wątku, nie ma też żadnych rozpraszaczy negatywnie wpływających na tempo gry. I tak, motyw z amnezją Geralta jest tani jak zupka chińska, ale rozumiem tę decyzję.

Co nie bez znaczenia, autorskość Wiedźmina to totalnie moja bajka. Podoba mi się w tej grze absolutnie wszystko. Projekty lokacji, zadania, humor, umowność świata, dystans do siebie… Kocham walkę, eksplorację, eliksiry, przygotowywanie się do starć… Mogę tak wymieniać, serio. To gra zrobiona z ogromnym sercem i pasją. Z szacunkiem do materiału źródłowego i do graczy.

Zobacz również: Wiedźmin od Netflixa – co poszło nie tak?

Co w takim razie mam do „trójki”? Chyba odpowiedź zawiera się w trochę szerszym znaczeniowo zdaniu – nie lubię otwartych światów. Nudzą mnie i jestem zdania, że mało kto umie je zrobić dobrze. Formuła open worldów wyczerpała się dla mnie z premierą Assassin’s Creed 2.

Nienawidzę map upstrzonych ikonkami reprezentującymi mało interesujące wydarzenia losowe. Nie chce mi się zbierać kontraband, szukać projektów nowego oręża czy pancerza. Nudzi mnie wrzucanie petard w gniazda ghuli i oczyszczanie osad zajętych przez utopce. Zasypiam przy łażeniu po gruntowej drodze z wciśniętym przyciskiem aktywującym super-detektywistyczny-wiedźminski-percepcyjny tryb znajdowania tego, czego akurat szukam.

Witcher photo 7
Fot. Lenovo Gaming

Poza doskonałą fabułą Dziki Gon nie oferuje mi nic, czego nie znalazłbym w innych grach z tego okresu. Po pierwszym ukończeniu traci więc dla mnie jakąkolwiek wartość. Walka jest taka sama jak w każdej produkcji AAA powstałej w podobnym czasie. Eksploracja też. Brakuje jedynie punktów synchronizacji w postaci, nie wiem, specjalnych miejsc medytacji, aby odkryć kolejną połać terenu. Wiesiek 3 to po prostu ubi-gra, która swoją przynależność gatunkową maskuje warstwą świetnie napisanych postaci i historii. Ale to wciąż automatycznie popylanie przez mapę od znacznika do znacznika.

W pierwszej części mieliśmy autentyczne śledztwo do poprowadzenia. Gra pozwoliła nam podjąć błędne decyzje i oskarżyć niewinną osobę. W trójce szukanie żony i córki Krwawego Barona nie ma sensu, bo finał śledztwa jest determinowany postępem w fabule, a nie gameplay’u

Zobacz również: Spider-Man – dlaczego filmowe interpretacje są tak dobre?

Nawet nie przeszkadza mi często wskazywany dysonans ludonarracyjny w postaci Geralta rzekomo uganiającego się za Ciri, a jednak grającego w Gwinta z każdym napotkanym NPC-em. To gra wideo, kupuję umowność. W „jedynce” nie przeszkadzał mi zmasowany atak klonów. Przeszkadza mi natomiast to, że gra stoi w rozkroku pomiędzy chęcią opowiedzenia świetnej historii a potrzebą bycia grą dostosowaną do potrzeb rynku.

Pisałem wcześniej, że moje obiekcje względem Wieśka 3 wynikają trochę nie z jego winy. Chodziło mi o to, że formuła takich produkcji trwała naprawdę długo. Myślę, że gdzieś od czasów Batmana: Arkham Asylum. To sukces tej gry przekonał wszystkich developerów, że gracze chcą zręcznościowej walki – prostej w założeniach, ale trudnej do stuprocentowego opanowania. Tam też okazało się, że tryb detektywistyczny jest doskonałym sposobem na projektowanie zagadek środowiskowych oraz wzbogacenie potyczek.

Witcher photo 8
Fot. Muve

Na tym etapie chyba nie muszę Wam mówić, że nie lubię gier z serii Arkham i bardzo nie lubię tego, w jaki sposób spłyciły branżę. Od tego czasu wszystkie gry zaczęły wyglądać podobnie. Symfonii zniszczenia dopełniły jeszcze Assassin’s Creedy. Z odsłony na odsłonę proponujące coraz mniej zmian w mechanice, będące absolutnymi koszmarkami, autoplagiatowymi produktami wypranymi z kreatywności i inwencji.

Ale tego chcieli gracze. Nie winię więc Dzikiego gonu za kierunek, jaki obrał. Jestem wręcz wdzięczny, że pomimo tego, jaką grą się okazał, próbował zachować ducha oryginału. Za powrót do słowiańszczyzny i za nawiązania do polskiej popkultury też jestem wdzięczny. Z kolei za obrzęd dziadów i za wyspę Kłomnica jestem wdzięczny podwójnie. Wdzięczność jednak nie zmienia moich preferencji jako gracza.

Zobacz również: Najlepsze komiksy z Batmanem

Sukces Elden Ringa oraz The Legend of Zelda: Breath of the Wild demonstruje, że moda na ubi-gry skończyła się bezpowrotnie, a gracze z dużą dawką niechęci spoglądają na podobne produkcje sprzed lat. Nawet samo Ubosoft próbuje odkryć koło na nowo, proponując różnorodne mechaniki. Ponownie docenia się kreatywność, dialog z konwencją i autorski pomysł.

Gry zawsze będą produktami, tak samo zresztą, jak filmy, seriale czy książki. Nie chodzi o to, aby uwolnić je z tego jarzma, ale żeby pomimo funkcjonowania na rynku zbytu nadać im charakter i tożsamość. Co, nie ukrywajmy, jest diabelnie trudne, chociaż się da. Odkąd zagrałem w pierwszego Wiedźmina jakoś tak mi łatwiej wierzyć, że generalnie w życiu się da.

Błażej Tomaszewski

Lubi rzeczy oraz pisanie. Dlatego pisze o rzeczach.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze