Pustka, smutek, nostalgia, satysfakcja. Emisja finałowego sezonu Zadzwoń do Saula dobiegła końca. Oznacza to, że ostatecznie zamknięte zostało uniwersum Breaking Bad. Uniwersum, którego głębia jest nieosiągalna dla większości współczesnych produkcji i wydaje się, że prędko nie ulegnie to zmianie.
Trudno mi wyrazić emocje inaczej, niż przez cztery pierwsze słowa tego tekstu. Pustka, bo historie z tego świata zostały oficjalnie zakończone. Mimo że zacząłem śledzić je na tyle późno, że Breaking Bad i pięć sezonów Zadzwoń do Saula mogłem obejrzeć ciągiem, to zajęły one w moim sercu miejsce szczególne. Szczególne na tyle, że teraz lewą stronę klatki piersiowej pochłania pustka. Smutek, ponieważ na zawsze pożegnałem się z postaciami, które mimo wyrządzanego regularnie zła, lubiłem. Saul, Walter, Jesse, Mike czy Kim odeszli na zawsze. Nostalgia, bo tak wyjątkowych historii nie zapomnę nigdy i będę do nich regularnie wracał myślami. I wreszcie satysfakcja, ponieważ poszczególne sezony utrzymały bardzo wysoki poziom, doprowadzając do finału, który przewyższył wszystko, co wcześniej wydawało się być szczytem tych serii. Ta satysfakcja nie towarzyszyła jednak wszystkim widzom.
Można się zastanawiać, dlaczego tak było. Breaking Bad miało zakończenie, które zadowoliło wszystkich i do dzisiaj jest przywoływane, jako przykład niemalże perfekcyjnego finału. Twórcy tamtego serialu zajmowali się również perypetiami Saula Goodmana, jednak zakończenie nie zostało przyjęte tak jednoznacznie dobrze. Niektórzy widzowie narzekali również na niespodziewaną i niezrozumiałą przemianę tytułowego bohatera. Jeszcze inni zwracali uwagę na nierówne tempo ostatniego sezonu, który w przeciwieństwie do Breaking Bad, nie był tak dynamiczny i zaskakujący.
Zadzwoń do Saula to mimo wszystko nie jest Breaking Bad
Saul Goodman zadebiutował w serialu Waltera White’a i był tam bohaterem drugoplanowym; w pewnym stopniu można go nawet określić comic reliefem. Trudno się temu dziwić, ponieważ tamta seria była w niemalże w całości skupiona na Walterze i jego przemianie. Jedyną postacią, o której mógłbym powiedzieć, że dzieliła z nim miano głównego bohatera, był Jesse Pinkman. Pozostali mieli mniej czasu ekranowego, a historia nie skupiała się na nich, jak na wspomnianej dwójce. Oczywiście to nie znaczy, że były to postacie papierowe. Hank, Skyler, Gus czy wspomniany Saul mieli swoje motywacje, przez co patrzymy na nich, jak na pełnoprawnych bohaterów.
Walter White był jednak specyficznym typem bohatera, ponieważ podporządkował on sobie całe show. Była to nie tylko centralna postać, ale również protagonista tak bardzo egocentryczny, że jego decyzje, działania i finalnie konsekwencje dotykały prawie każdego, kto pojawił się w Breaking Bad. Nawet Jessego, którego bardzo rozbudowany wątek wciąż podlegał działaniom głównego bohatera. Wszystko w tamtej serii kręciło się wokół White’a – początkowo rosło razem z nim, a następnie dramatycznie rozpadało niczym domek z kart.
Zobacz również: TOP10 – Ulubione Seriale Rednacza Wdowika
W związku z tym konstrukcja narracji oraz tempo akcji w serialu Vince’a Gilligana zostały dopasowane do protagonisty. W pierwszych sezonach możemy odczuć spokojne prowadzenie fabuły, które pasuje do Waltera – pospolitego nauczyciela chemii. Z czasem akcja przyspiesza, momentami bardzo gwałtownie, aby osiągnąć apogeum w ostatnim sezonie serii. Równolegle White zmienia się w Heisenberga, spotykają go trudne doświadczenia, a w finale coraz bardziej zatraca się w egocentryzmie oraz żądzy stworzenia imperium narkotykowego. Dlatego ostatnie odcinki Breaking Bad przeszły do historii jako jedne z najbardziej emocjonujących w historii telewizji.
W Zadzwoń do Saula mamy całkiem odmienną sytuację. Poznajemy Jimmy’ego McGilla, który na pierwszy rzut oka może się wydawać bohaterem podobnym do Waltera. Jest to jednak pozorne, ale więcej o charakterze tej postaci wspomnę później. Mówiąc natomiast ogólnie, Saul był niejednoznaczny, a Walter White’a był bohaterem, który przechodził z czerni w biel (a właściwie to odwrotnie). Fani Heisenberga pewnie powiedzą, że Walt miał dobrą motywację, że było w tym więcej głębi itp. Zgadzam się z tymi punktami, jednak to wciąż jednoznaczna przemiana – mówimy tu o poczciwym nauczycielu chemii, który staje się bezwzględnym bossem narkotykowym.
Zobacz również: Wielka wojna o Pierścienie Władzy – o toksyczności Hollywoodu i fandomów
Wracam do Zadzwoń do Saula, bo to artykuł głównie o tej produkcji. Jimmy od początku do końca pozostaje w odcieniach szarości. Dlatego też serial jest inaczej prowadzony niż Breaking Bad. Spokojne tempo jest właściwie od początku do końca, a pościgi i strzelaniny zostały zastąpione subtelnymi reakcjami (np. znaczącym spojrzeniem). Jeżeli natomiast chodzi o emocjonalne odcinki, to nie ma ich tak dużo jak u poprzednika, ale gdy się pojawiają, to uderzają równie (czasami nawet bardziej) mocno.
Dlatego też ostatni sezon tak mocno różni się od finałowego Breaking Bad. Nie obserwujemy tam Jimmy’ego, który zatraca się coraz bardziej w byciu Saulem. Widzimy tam protagonistę, który wciąż jest niepewny swoich działań. Podejmuje jednak decyzje, które doprowadzają go do momentu życia, w którym Jimmy znika, a zostaje tylko Saul. A gdy przenosimy się do czarno-białego świata, konwencja całkowicie się zmienia. W ostatnich odcinkach widzimy znudzonego życiem Gene’a, który znowu chce nawiązać do czasów swojej świetności, gdy przedstawiał się jako Saul Goodman.
Zobacz również: Netflix – dlaczego cały czas do niego wracam?
Trzeba też wspomnieć o tym, że różnica w prowadzeniu akcji w pewnym stopniu wynika ze zmiany otoczenia głównego bohatera. W końcu Jimmy nie otacza się na zmianę rodziną i podrzędnymi dealerami narkotyków, a prawnikami. Świat przedstawiony prezentuje się tutaj inaczej, a ponadto serial czasami uderza w inny ton niż Breaking Bad – np. komedię. Pomimo tego trudno nie odnieść wrażenia, że kreacja protagonisty ma wpływ na rozwój akcji w całym serialu. W końcu Saul nie był gwałtowny i bezkompromisowy jak Walter. Wspomniana wcześniej przemiana również nie była u Jimmy’ego tak intensywna jak u Heisenberga. Stąd w finałowych odcinkach nie obserwowaliśmy mrożących krew w żyłach wydarzeń. Dlatego też konsekwencje, które go spotkały, miały inny i nieco spokojniejszy wydźwięk.