Pokusa – recenzja filmu. Ulegniesz? Ja poległem

Pokusa to nowy reprezentant trendu, który wyrósł ostatnimi czasy w rodzimym kinie. Najnowszy film Marii Sadowskiej to po świetnie przyjętych (przynajmniej patrząc na wyniki box office) Dziewczynach z Dubaju kolejny erotyczny thriller. Co mnie podkusiło, żeby wybrać się do kina? Nie wiem. Stanowi to jednak ważną lekcję by nie ulegać takim pokusom. Czego jeszcze możemy nauczyć się z tego filmu? Niczego więcej i nie byłoby w tym nic złego w końcu to nie jest edukacyjna broszura czy literatura naukowa. Nic nie stoi na przeszkodzie aby kinowe doświadczenie było przede wszystkim nośnikiem prostej, którą niektórzy mogliby uznać za prymitywną, rozrywki. Co zatem drzemie w kolejnym w polskiej kinematografii trójkącie przybliży wam ta recenzja. Niech was nie kusi aby pójść na to do kina, bowiem ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a ja pierwszy raz od dawna bawiłem się w kinie lepiej na bloku reklamowym.

Najnowsze dzieło reżyserki Dziewczyn z Dubaju opowiada historię młodej kobiety imieniem Inez (rzadko spotykane imię co by dodać trochę charakteru naszej heroinie? Check!), która pracuje „chyba” w redakcji magazynu. Ta praca przypomina bardziej agencję marketingową czy jakieś celebryckie korpo. Umówmy się jednak, że w filmach z tego gatunku miejsce pracy wszystkich postaci to temat nad wyraz umowny. Nasza protagonistka już od początku portretowana jest jako stereotypowa młoda dorosła generacji Z, spóźnia się (z czego film ustami postaci żartuje, wiążąc sytuację bezpośrednio) z pokoleniem, jest trochę nierozgarnięta, nagrywa swój podcast, co film wykorzystuje aby głosem bohaterki w kilku miejscach uraczyć nas narracją z offu. Istny kryminał noir, wypada to komicznie. Szybko poznajemy również Mr. Porshe, czyli Filipa, którego otwierającą sceną jest uliczny wyścig w którym stawką jest to u którego z kierowców bokserki są bardziej wypchane.

Zobacz również: Niebezpieczni Dżentelmeni – recenzja filmu. Liga niebezpiecznych dżentelmenów

Kierowca sportowego auta doprowadza przez to do kolizji z pojazdem…co za przypadek…naszej głównej bohaterki i to nie ostatnie takie zrządzenie losu. Nasza protagonistka chwilę później już w swojej firmie wpada na faceta, który oblewa się przy tym kawą. Czy już zgadliście tożsamość Pana Zaplamionego? Tak, to właśnie właściciel luksusowego samochodu, który przy okazji, ma być nowym szefem Inez. Splotom niefortunnych zdarzeń nie ma końca, a to dopiero pierwsze 15 minut filmu. Skrypty Grey’a, 365 dni czy przeciętnego rom-comu z miejsca zostały zawstydzone. Natomiast dalej dzieje się tylko „lepiej”. W biegu fabuły szybko okazuje się, że dwie potencjalne romansowe opcje z plakatu również już się znają, a ich relacja skrywa mroczny sekret. Schemat goni schemat, a Pokusa bez żadnego wstydu sobie z tego żartuje mimo, że pod względem oklepanych motywów kroczy jak po sznurku.

Ten film ma nawet swojego „własnego” geja, którego zapożyczyli sobie z Planety Singli i w którego ponownie wciela się Piotr Głowacki. „Panikuje jak heteryk pod tęczą”  – to jedna z linijek tego bohatera. Macie dość? Ja miałem, ale to był dopiero początek. Przez cały czas trwania filmu gdzieniegdzie przewijają się postaci znane z mediów społecznościowych czy telewizji. Pojawia się np.: Klaudia El Dursi, która wciela się w aktorkę do tego stopnia zasłużoną, że pojawia się nawet na festiwalu w Cannes. Bowiem wypad za granicę siedzi głęboko we krwi filmów tego gatunku. Poza prowadzącą Hotel Paradise pojawia się tu też (i to kilkukrotnie) w roli statysty przewija się znany z Warsaw Shore, Stifler.

Zobacz również: Lucie Yi NIE jest romantyczką – recenzja książki. Lauren Ho wraca!

Fot. Pokusa
Fot. Inez (Helena Englert) w filmie Pokusa

Na tym te perełki się nie kończą, jednak nauczony rozrzutnością zwiastuna Pokusy będę to wam dawkował, ponieważ w zbyt dużym stężeniu byłaby to dawka śmiertelna. Jak zresztą cały ten film niesiony na barkach głupoty i nudy takiej, że na sali dostałem nudności. Scenariusz natomiast zupełnie nie ogląda się za siebie i mknie z fabułą wciąż prędzej i prędzej. Na każdą sytuację do której bez względu na siły natury musi dojść, bo scenariusz nie z gumy, posiada adekwatną deus ex machinę „przypadku”. Tak zatem się dzieje i Inez wraz z swoją przyjaciółką idzie w zastępstwie pracować na imprezie jako kelnerka. Ponownym splotem zdarzeń okazuje się to jakaś celebrycka impreza na której znajduje się zarówno Filip jak i Maks grany przez Piotra Stramowskiego. Bohaterka podpuszczona przez swojego szefa próbuje zagadać do znanego ex-piłkarza Maksymiliana Wygody gdy ten odchodzi na bok porozmawiać przez telefon. Kelnerka podchodzi do celebryty oferując ostrygi i szampana.

Z tak niepozornej sytuacji przechodzi jednak do rękoczynów! Spokojnie, nikt nikogo nie bije, po prostu „gwiazdor” krztusi się małżem, a nasza bohaterka ratuje mu życie używając chwytu Heimlicha. Absurdy i głupotki w tym miejscu się nie kończą, między postaciami zawiązuje się rozmowa z której wychodzi iż nasz były zawodowiec w piłce kopanej w wolnym czasie jest fanem podcastów Inez. Zawieszenie niewiary w tej chwili we mnie zamarło. Na dobitkę Pokusa postanowiła przyłożyć mi dodatkowym ciosem, bowiem totalnie opuściłem już gardę. Nawrót narracji z offu prowadzonej przez główną bohaterkę, która głębią dorównuje brodzikowi dla dzieci w miejskiej pływalni. Nawija makaron na uszy z którego płynące truizmy plasują się gdzieś między kołczingowymi poradnikami, a literaturą spod pióra Paulo Coelho. Generalnie koszmar każdego komu zdarzyło się przeczytać coś więcej niż menu w restauracji czy skład detergentu przy królewskim posiedzeniu.

Zobacz również: The Walking Cat, tom 2 – recenzja mangi. Koto-sztafeta

Fot. Pokusa
Fot. Helena Englert i Piotr Głowacki w filmie Pokusa

Powracając do cameo różnych celebrytów, nasza bohaterka wraz ze swoją współlokatorką ponownie trafiają na imprezę. Tym razem jest to koncert hip-hopowy, którego gwiazdą jest Edzio Rap. Nawiązuje się bitwa freestylowa, która obnaża niedostatki budżetowe filmu. Pokusa miała mieć w swojej castingowej konstelacji Oliwkę Brazil. Niestety producentów było stać jedynie na jej wersję z Shopee. Taka wersja jednak wystarczyła by pokonać w bitwie freestylowej znanego z TikToka muzyka. W uniwersum tego filmu to Edzio Rap stworzył Oliwkę Brazil więc wciela się on tu chyba w Smolastego, albo mamy tu do czynienia ze swego rodzaju Multiwersum Obłędu. Całość dopełnia pierwszy singiel, którego motyw przewodni brzmi „Pokusa za pokusę”. Reżyserka ewidentnie troszczy się o to, żebyśmy nie zapomnieli tytułu filmu, chociaż do momentu wyjścia z sali. Z pomocą tego muzycznego hitu przypomni nam zresztą nie raz, nie dwa.

Pokusa stanowiła seans tak intrygujący, że sporządziłem w jego trakcie liczne notatki na temat omawianego filmu, a także tego co się w nim dzieje. Poza wcześniej wspomnianymi absurdami nowa produkcja Marii Sadowskiej ma nam do zaoferowania: żart, że faceci udają feministów w wiadomym celu, żart z erekcji ( Nie (w)staje przed 13 – ha ha staje, mi prawie serce stanęło) i Stiflera na smyczy. Generalnie syf, kiła i mogiła, a w postępach scenariusza nie ruszyliśmy ani o centymetr. Tak prezentuje się dobre ponad 30 minut filmu. Na wzór najambitniejszych dzieł z wattpada co scenę relacje między naszym miłosnym trójkątem totalnie się zmieniają. Raz sielanka, następuje cięcie i Inez już leci w objęcia tego drugiego. Na początku oczywiście buduje więź z Maksem, pojawia się wcześniej wspomniany w zwiastunach motyw tytułowych pokus. Jednak film sprowadza to do Piotra Stramowskiego tańczącego głupio w nieprzystosowanych do tego miejscach. Oczywiście w realiach tego świata Pokusa podbija Internet.

Zobacz również: Late to the party – recenzja książki. Imprezy tylko dla popularnych?

Fot. Pokusa 3
Fot. Inez(Helena Englert) i Filip(Andrea Preti) w filmie Pokusa

Film ten po prostu nie szanuje widza. Nie ofiaruje absolutnie nic z tego co obiecywał. Mamy tu do czynienia z (nie)thrillerem (nie)erotycznym, które jedyne ciarki jakie wam zapewni to te ze wstydu. Główny wątek w Pokusie zostaje rozwiązany w ramach kilku scen, paru „przypadkowych” spotkań. Ten zły facet z początku okazuje się miłym fajnym facetem, natomiast ten z pozoru w porządku pokazuje swoje ciemne oblicze. Poziom wszechogarniającej konspiracji dorównuje w tym filmie teoriom spiskowym foliarzy. Kwintesencją niezamierzonego kiczu są poszczególne sceny w finale filmu. Pojawia się bowiem wątek tego iż Maks nagrywał kobiety, które wykorzystał aby je później szantażować. Inez natomiast pod przykrywką zaproszenia go na spotkanie z reżyserem (grać przecież każdy może, wszak bohater Stramowskiego jest w tej fabule piłkarzem).

Na tej ustawce czeka na niego Maria Sadowska, która robi sobie dobrze ustami aktora. That’s what she said! Chociaż nie tak dosłownie. Mianowicie w scenariusz jest wpleciona linijka „kocham Pani filmy”. Reżyserka Pokusy gra tu bowiem samą siebie. Całość sceny zwieńczona zostaje sklejką z nagrań sporządzonych przez Maksa wyświetlonych na ekranie kinowym. Następnie pojawiają się wszystkie jego ofiary grane głównie przez influencerki i TikTokerki. Scena dużo bardziej przypomina coś z niszowego gatunku rape and revenge jednak film już nie ma wystarczająco metra taśmy aby należycie to wykorzystać. Kropką nad i niech będzie ostatnia scena, która mogłaby sobie rękę podać z finałami najbardziej sztampowych komedii romantycznych. Kloc w złotym papierku to nadal kloc, a tutaj i papierek bardziej pozłacany niż złoty.

Plusy

  • Film miejscami bywa estetyczny (przynajmniej w momentach gdy montażystka z parkinsonem nie tnie taśmy na chybił trafił, a operator ma chwilowe panowanie nad kamerą)
  • Pokusa nauczyła mnie, żeby nie ulegać pokusom w przypadku głupkowatych wyborów na co wybrać się do kina (co jest chyba plusem więc +0.5 do oceny?)

Ocena

1.5 / 10

Minusy

  • W przeciwieństwie do marketingu, mamy tu do czynienia z (nie)thrillerem (nie)erotycznym, bo napięcie w żadnej sferze w widzu nie występuje
  • Bezczelnie i bezlitośnie obśmiewa klisze w które sam wpada
  • Kontynuuje polski trend inspirowany kinem Vegańskim, z naciskiem na seks i "fakty autentyczne"
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Anna

Dzisiaj obejrzałam ten film w kinie. Spodziewałam się emocji, interesującej fabuły a tu klapa – film beznadziejny. Reasumujac strata czasu i pieniędzy.

Gość

Nic dodać nic ująć ,

ToJa

Chciałam po raz pierwszy wyjść w połowie, jak można było coś takiego nakręcić????