The Last of Us– RECENZJA SERIALU [DVD]

Z okazji niedawnej premiery serialu na nośnikach DVD i Blu-Ray, przypominamy naszą recenzję produkcji HBO.


Pierwszy sezon The Last of us za nami. Tygodnie, kiedy nie dało się wejść na social media bez ujrzenia przynajmniej dwóch postów o serialu, jak mam nadzieję – minęły. Możemy wrócić do porządku dziennego, acz jeszcze przed tym pozostaje zadać pytanie… Czy cały ten szum wokół adaptacji HBO nie był aby na wyrost?

Jestem jedną z niewielu osób, która nie przyjęła pierwszego odcinka The Last of Us z entuzjazmem. Jako wielki fan gry, a co za tym idzie – pełny obaw, choć bez większych nadziei – zasiadłem do seansu. A długa litania zarzutów, jaką uzbierałem do tej produkcji, zaczęła się… praktycznie od pierwszej sceny.


Nie wszystko musi zostać wyjaśnione


Oto przed nami widzimy Batiatusa ze Spartakusa, ale nie w rzymskiej todze, a w gustownym staromodnym garniturze, który w telewizyjnym talk show – tutaj jako bliżej nieokreślony człowiek nauki, autorytet – wyjaśnia, na czym będzie miała polegać nadchodząca pandemia.

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Po tym statycznym wstępie poznajemy głównego bohatera wraz z jego córką, a w zestawieniu z grą – serial przedstawia znacznie obszerniejszy obraz ich przed-apokaliptycznego życia. Wiemy nieco więcej o pracy Joela, o szkole Sary, ich sąsiadach…

Zobacz również: Tár – recenzja filmu. Oscarowa rola

Tyle że od samego początku, poznając te jakże nieistotne ciekawostki, nasuwało się pytanie – po co? Czy musiałem to wiedzieć, żeby lepiej czerpać przyjemność z opowieści o upadłym świecie? Gra doskonale wybierała, które fragmenty życia bohaterów przedstawić, aby zbudować napięcie, nie robić dłużyzn i sprawnie przejść do mięska – do katastrofy i istnej palety przeróżnych emocji.


Zmora adaptacji gier


Serial w moim odczuciu posiada ogromną analogię z pierwszą adaptacją Silent Hill. Tam bowiem reżyser uznał za stosowne wyjaśnić, skąd dobiegał dźwięk kultowych syren. I w tym miejscu znowu ciśnie mi się na usta – po co, do jasnej cholery?! Jak bardzo można nie rozumieć dzieła, które się adaptuje? Jaki jest sens obdzierać horror z tajemnicy? Z walorów, które oddziaływały na podświadomość, obłaskawiając odbiorcę wieczną niepewnością i dając w zastępstwie kiepskie rozszerzenie – może alternatywną wersję – fabuły oryginału?

Zobacz również: Demon Slayer: Mugen Train – recenzja filmu. Mocno spóźniona zabawa dla fanów

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Ten sam zarzut należałoby postawić właśnie The Last of Us, bo choć jest grupa odbiorców, którzy ze swojej ulubionej franczyzy chcieliby otrzymywać tylko więcej i więcej, najlepiej podane wprost na tacy – od back stories każdej pobocznej postaci do nieopowiedzianych, mniej istotnych wątków, które można rozwijać w nieskończoność. I tak aż do znienawidzenia marki! Ja jednak stanę im naprzeciw i stwierdzę, że niekoniecznie jest to dobre dla samego dzieła i, co najważniejsze(!) – nie wszystko musi zostać opowiedziane. Mało, czasem przemilczenie – jak w przypadku wyżej wspomnianych syren Silent Hill – działa wręcz na korzyść produkcji.

Zobacz również: Filip – recenzja filmu. Zwodniczo piękny banał

Nie musiałem wiedzieć, kim byli sąsiedzi Joela przed pandemią, żeby współczuć mu straty! Nie potrzebowałem wiedzieć, gdzie wtedy pracował, czy co puszczano w TV zaraz przed wymuszonym końcem emisji!

Tych zarzutów mogę mnożyć i mnożyć, a z recenzji zrobiłby się obszerny artykuł, zapewniam.


Osaczeni… ale nie przez klikacze


Końcowy efekt sprawia wrażenie przytłoczenia nadmiarem ni jak mających się do głównego wątku pobocznych historii (co osiąga apogeum w 3 epizodzie), a cała produkcja – gna do rozwiązania jak żółw ku mecie. Jak na serial post-apo – a nie jestem zwolennikiem ciągłej akcji! – produkcja HBO jest nie tyle nużąca, co… po prostu trudno powiedzieć, że tam się w ogóle cokolwiek dzieje.

the last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Świat po pandemii również wywołuje mieszane odczucia. To znaczy – owszem, widać wielki budżet na każdym kroku, nie jest to także plastikowo-lateksowy Wiedźmin… Ale czuć w tym potworną sztuczność. Ilekroć patrzy się na tę piękną scenografię – nie sposób zapomnieć, że to tylko garść dekoracji. The Last of Us, nawet na możliwości adaptacji gry, nie ma własnej tożsamości. Jawi się jako korporacyjny, bezduszny i przede wszystkim odtwórczy produkt – bo i przecież sprzedają nam tę samą historię… który już raz? Trzeci? Czwarty?

Zobacz równieżTy – recenzja 1 części 4 sezonu serialu. Przełamanie schematu?

Przerobiona muzyka z oryginału tylko wzmacnia wyżej nakreślone wrażenie, bo choć w grze zapiera dech w piersi – tutaj w zasadzie można nie zauważyć, że w ogóle jest!

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Trudno uniknąć w tym miejscu porównań z grą, gdyż fabuła serialu to podanie tego samego, co przedstawiała materiał źródłowy, tylko z ucięciem rozgrywki i przez to – rozdmuchaniem pobocznych, nieciekawych wątków kosztem głównego. I czym dalej w las, tym bardziej to widać. Odcinek piąty w zasadzie przedstawia ładne obrazy, gdzie nic się prócz źle napisanych rozmów nie dzieje. Znając oryginał, tylko się patrzy – o, tutaj powinna być rozgrywka, tutaj miało się dziać, a oni dali mi w zamian nudne rozmowy z nieciekawymi bohaterami. I tak przez cały serial!

Znajdziecie, co prawda, sceny żywcem wyjęte z gry, acz radzę uważać – to zdaje się wręcz marketingowa zagrywka, byleby odebrać argument w kłótni bardziej pruderyjnym fanom. HBO nie chce w końcu skończyć z łatką „braku szacunku do materiału źródłowego”, z którą bryluje na salonach Netflix. Znając jednak fabułę jedynie z serialu – wiele tracisz, a jeśli to po omawianą produkcję sięgnąłeś w pierwszej kolejności, zrujnowałeś sobie naprawdę niesamowitą historię.

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Sami zarażeni, wylegujący się na słońcu i połączeni grzybnią – przyprawiają o uśmiech politowania, a nie strach. Po co mi wiedzieć – po stokroć jeszcze zapytam! – co robią zarażeni, gdy akurat nie gonią naszych bohaterów? Gdy Tess wyjaśniała Ellie, z czym to się je… czułem wręcz zażenowanie. Po co? – odbijało mi się w głowie przez następne dni. Po co…?

Zobacz również: Wikingowie: Walhalla – recenzja drugiego sezonu serialu


Korporacjom wolno więcej


Nie sposób również przemilczeć świetną reklamę, jaką korpo-giganci sobie zapewnili. Artykuły były wszechobecne, a wojenki o fabułę pełne wykrzykników i „iksdeków”. Bardziej napędzonej popularności dawno nie widziałem i… wydaje się to tak sztuczne w porównaniu do jakości produktu końcowego, że urasta do rangi groteski.

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Widziałem zapewnienia o „najlepszym romansie w historii telewizji”, gdy mówiło się o Franku i Billu. Nie będę w tej recenzji tego ukrywał, bo nie wiem, czy jest jeszcze ktoś, kto o nim nie słyszał. W tym miejscu chciałbym tym wszystkim, płaczącym podczas trzeciego odcinka, zadać pytanie – czy widzieliśmy ten sam serial? Gdyby w miejscu Franka była kobieta, każdy narzekałby, jak źle napisany jest ten wątek i przede wszystkim – ja niepotrzebny staje się w zestawieniu z całością. Jeśli będziecie go oglądać i usłyszycie Franka, który powie do Billa z jakieś dwa razy: „Wiem”, wiedzcie, że w tym momencie byłem przekonany, że zaraz wyciągnie kosę i wbiję mu ją między żebra. Tak sprawnie poprowadzony jest ten romans rodem z tanich powieści dla pań!

Widząc przedstawienie jednej z – a jakże – pobocznych bohaterek czułem, że twórcy wręcz obrażają inteligencję widzą. Owa postać bowiem spotyka się z kapusiem, którego chciałaby pozbawić życia. Jednakowoż ten, jako lekarz, wydaje się w dobie pandemii… cóż, nieco potrzebny. Gdy jednak jeden z jej ludzi zostaje ranny i inny jej człowiek – stwierdza, że wykrwawiającemu się biedakowi pomóc już nie podobna – nasza antagonistka zabija wyżej przedstawionego doktora… Jakże to logiczne, czyż nie? Jeden z twoich ludzi ma zbyt poważne rany, żeby mu pomóc? Nikt więcej nie będzie potrzebował pomocy!

Zobacz również: Gra Fortuny – recenzja filmu. Przekręt kołem się toczy

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Mieliśmy zostać zszokowani, ale nie da się ukryć, że był to szok, którym od początku karmi nas netflixowy Wiedźmin… Poprzeczka nie jest wysoko, czyż nie?


Bogato, a jednak biednie


Podkreślić muszę jeszcze raz, jak biednie wygląda ta produkcja w porównaniu z grą. Niektóre z odcinków rozciągają historię, która działa się w jednym z rozdziałów – inne z kolei (jak odcinek 5 chociażby) spinają opowieść z kilku segmentów rozgrywki w raptem kilka rozmów. W efekcie na tamie nie ma żadnej ciekawej akcji. Tyle co ją widzimy z oddali – brawo, piękne CGI, zaprawdę!

the last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Ponowne spotkanie Joela i Tommy’ego jest budowane na kanwie rozmów z randomami. Potem czeka nas spacerek w akompaniamencie kiepsko napisanych dialogów. Następnie – kolejna rozmowa z randomami, tym razem na koniach i fanfary, oto pojednanie po latach. Nawet nie chcę mówić, jak nijako wypada to w zestawieniu z grą.

To samo z wątkiem, gdzie wcielaliśmy się w Ellie. Oryginalnie Joel nadział się na pręt, a przez pewien czas byliśmy wodzeni za nos, że on nie żyje. Tutaj jednak nie ma choćby silenia się na element zaskoczenia. Po co? Joel – w śmieszny sposób w porównaniu do oryginału – zostaje ranny, ale od początku widzimy, że nie umarł. Trudno w ogóle było odczuć, że jest z nim źle, bo to działo się dosłownie scena ze sceny. Nie ma polowania, nie ma widowiskowego starcia z potworami. Zamiast tego jest co? Kilka oddanych strzałów i rozmowy. Tego potrzebowaliśmy, żeby nie usnąć do tego momentu, czyż nie?

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Wygląda to bardzo biednie, jeśli tylko znasz oryginał. Co gorsza – nie rozumiem decyzji fabularnych, aby wrzucić dodatek z gry do głównej fabuły. Osobiście uważam jedynkę za zamkniętą historię i nie rozumiem stawiania sobie za priorytet uzupełniania jej dodatkiem. Niech i Left Behind sobie będzie, ale czy musiał zostać wciśnięty zamiast reszty akcji z uniwersytetu? Osobiście mógłbym nie wiedzieć, jak Ellie została zarażona. Wpakowanie tego w miejsce, gdzie nasza bohaterka mogła chociażby zająć się swoimi zadaniami z gry, nie byłoby bardziej emocjonujące? Albo gdyby – skupić się na relacji Joel-Elie?

Nie, lepiej pokazać romansik dziewczynek dla starych zboczuchów, żeby znowu media piały, jaki to postępowy serial!


Średniak hitem ubiegłych tygodni?


Obsada również wypada kiepsko, lecz trudno w zasadzie ocenić, czy z własnej winy, czy można zrzucić odpowiedzialność na barki kiepskiego scenariusza. W niektórych wypowiedziach Ellie czuć wprost, że jest to kwestia dziecka, którą mógł napisać i uznać za stosowne jedynie dorosły i nikt inny (tutaj apogeum uświadczymy w odcinku 5). Nie mogło się również obejść i pominąć kwestię polityki jednej z osad, gdzie panowała demokracja i komunizm jednocześnie. Jakkolwiek by widzieli tę utopię, żona Tommy’ego z uśmiechem na ustach pochwaliła to pokraczne połączenie. Bo czemu nie? Nie od dziś wiadomo, że przeciętny konsument liberalnego kapitalizmu nosi na bluzce zakupionej od wielkiej korporacji Che Guevare z napisem niżej – „Nienawidzę korporacji”. Czyż nie wypada połechtać jego ego?

The last of us obrazek
fot. Materiał prasowy/ The last of us (2023)

Zobacz również: Wielka wojna o Pierścienie Władzy – o toksyczności Hollywoodu i fandomów

Przejdźmy do sedna, bo mógłbym tak pisać w nieskończoność. Czy warto obejrzeć ten serial? Nie. Czy żałuję, że go widziałem? Też nie, a już z całą pewnością na przestrzeni następnych dni – przynajmniej do następnego sezonu, zapowiedzianego, swoją drogą (!) – bez dwóch zdań o nim zapomnę. To idealny produkt swoich czasów, o którym mówi każdy… i o którym każdy szybko zapomni. Sprawdzi się jako głupia rozrywka, która jednak będzie irytowała, jeśli znasz grę, z którą będziesz go porównywał. Nie oglądaj, jeśli nie znasz oryginału. Jako gracz jednak – jak już nie masz co robić – śmiało, kto nie lubi ponarzekać?


 Źródło grafiki głównej: mat. prasowe
Postaw nam kawę wpisując link: https://buycoffee.to/popkulturowcy
Lub klikając w grafikę

Plusy

  • Wysoki budżet

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Przeciągająca się nuda
  • Zbyt daleko idące zmiany względem oryginału
  • Niepotrzebne rozszerzenie wątków pobocznych
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze