Magiczne lata – recenzja książki. Cudowne lata 60.

Czasami ciężko jest powiedzieć jednoznacznie, co czyni książkę wyjątkową. Jednak samo określenie jej w ten sposób to rzecz prosta. Gdy przekręcasz ostatnią stronę i docierasz do finału bierzesz głęboki oddech i wiesz, że na długo zapamiętasz tych bohaterów, wydarzenia, niezwykłe miejsca. Taką właśnie niezwykłą powieścią jest najbardziej kultowa książka Roberta McCammona. Nie można odmówić jej wyjątkowości, ale o tym jaka jest wyjątkowa przekonujemy się, gdy już zbliżamy się do finału i przychodzi chwila refleksji. Dlaczego właściwie jest to tak dobry kawał literatury?

Magiczne lata to podszyta kryminalnym wątkiem opowieść o dwunastym roku pewnego chłopca. Cory Mackenson żyje w małym miasteczku Zephyr w Alabamie. Pewnego marcowego poranka on i jego ojciec są świadkami pewnego makabrycznego wydarzenia. Rozpędzone auto wjeżdża w głąb Jeziora Saksońskiego. Ojciec Cory’ego, który bez chwili wahania wskakuje do wody na pomoc kierowcy widzi za kierownicą zmasakrowane zwłoki nieznanego mężczyzny, przykute o kierownicy. Śledztwo przez cały czas stoi w miejscu, bo miejscowy szeryf nie potrafi rozwikłać nie tylko co się stało z ofiarą, ale także kim ona jest – w dalszej okolicy nie było informacji o zaginionych osobach. Niewyjaśniona zagadka motywuje młodego Cory’ego do samodzielnego śledztwa. Wydarzenie jednak bardzo odbija się na jego ojcu – spokojnym człowieku, nawiedzanym od tamtej pory przez przerażające koszmary. Chłopak, przekonany, że zabójca kryje się w mieście, próbuje poznać tajemnice jego mieszkańców.

Zobacz również: Pan Ciemności – R. Silverberg – recenzja książki. Miłość, śmierć i dżungla

Mimo, że zarówno to kluczowe wydarzenie znajduje się w opisie na okładce, oraz z początku wydaje się głównym motywem powieści, wcale nim nie jest, a powieści w żadnym wypadku nie można zakwalifikować jako standardowy kryminał. Chociaż jesteśmy świadkami tajemniczego morderstwa już na pierwszych stronach, i wydaje się nam, że będzie to przodujący wątek, autor obiera inny kierunek. Samochód wpadający do jeziora jest jedynie punktem napędowym tej historii powieści. Trzeba przyznać, że skutecznie potrafi przykuć uwagę czytelnika. Po paru rozdziałach jednak sprawa przycicha i przez lwią część książki praktycznie temat nie jest poruszany, tak jakby umarł. Nie licząc ojca głównego bohatera, który wciąż nawiedzany jest przez senne koszmary i nie może się otrząsnąć po zobaczeniu tej zbrodni.  Tyczy się to też samego Cory’ego, który miewa czasem przebłyski, dotyczące tożsamości samego zabójcy. Większość książkowego czasu zajmuje tutaj pokazanie barwnej codzienności miasteczka Zephyr, a w szczególności czterech przyjaciół i ich przygód.

Cory, Johnny, Ben i Davy Ray to pełni pasji dwunastolatkowie, którzy z rozdziału na rozdział rzucani są w kolejne wyzwania i trudy życia. Nie oczekujcie, że (wyjąwszy pierwszostronnicowe morderstwo) jest to lekka powieść o dojrzewaniu i miłych przygodach a’la Dzieci z Bullerbyn. Nie – w książce Magiczne lata autor traktuje temat dużo poważniej. Oczami dziecka pokazane są naprawdę poważne problemy, ludzkie dramaty i codzienne rozterki. Niektóre z tych kwestii bywa oczywiście skarykaturyzowanych z racji wieku bohaterów. Jednak trzeba przyznać, że wielokrotnie chłopcy przeżywają szkołę życia. Mimo, że akcja dzieje się w dość odległych latach 60. praktycznie każdy, niezależnie od wieku, może odczuć sentyment do dziecięcych lat, gdy czyta o przygodach czterech chłopców.

Zobacz również: Piętno – recenzja książki. Czysty czy Brudny?

Jednak Zephyr to nie tylko główny bohater i jego trzej wierni przyjaciele. Autor przywiązuje dużą wagę do dokładnego sportretowania całej społeczności. A jest ona bogata w naprawdę ciekawe postacie. Począwszy od rodziców Cory’ego, przez nauczycielki gry na pianinie, fryzjerze, szeryfie, a na byłym kowboju kończąc. Każda z postaci ma tutaj swoje pięć minut, dzięki którym możemy ją zapamiętać na długo, mimo często krótkiego występu. To jest właśnie niezwykła umiejętność kreowania bohaterów przez McCammona. Nawet jak pojawią się na chwilę, jesteśmy w stanie wryć sobie tę chwilę w pamięć.

Tak jak głosi opis na okładce – prawdziwy i szczery jak mało który – portret małomiasteczkowej społeczności tamtych czasów sportretowany jest po prostu bezbłędnie. Cały klimat i wykreowany świat jest tak cudowny, że z każdą kolejną stroną pochłania czytelnika coraz bardziej. Każdy element sprawia, że przenosimy się do tamtych lat. Dzięki bogatym opisom i niezwykłemu stylowi McCammona tych wydarzeń się nie obserwuje – w nich się niemal uczestniczy. Każdy portret, każdy akapit poświęcony zarówno wyglądowi miasteczka to kolejny element układanki, dzięki której przechodzimy przez czasowy portal i widzimy oczami świat oczami głównego bohatera.

Zobacz również: Ja jestem Groot – recenzja krótkometrażówek. A niech kwitnie!

Jak już wspomniałem – książki nie powinno się klasyfikować jako klasyczny kryminał. Głównie przez to, że poza momentem napędowym na początku mało jest nawiązań do tego wątku w dalszej części. Sprawiło mi to niemały dyskomfort podczas zagłębiania się w kolejne rozdziały. A to przez to, że mimo frajdy, jaką sprawiało mi powolne poznawanie Zephyr od kuchni, ja po prostu czekałem na dalsze postępy w śledztwie. Zwłaszcza, że sam opis był na to nastawiony. Tymczasem popełniłem błąd, ponieważ zafiksowałem się na tym, że książka będzie wypełniona kryminalnym klimatem. I trzeba sobie uświadomić to, że jest zgoła odwrotnie.

Kryminalnego motywu jest wręcz jak na lekarstwo, bo gdy już zdarza się nawiązanie morderstwa, a Cory widzi światełko w tunelu zdarza się coś, co wybija i jego i nas z rytmu. Jak w prawdziwym życiu, często jesteśmy odciągani przez różne sprawy. Tak i tutaj, jako że jesteśmy po wielu historiach zżyci z bohaterami, nie potrafimy nie przejmować się tym, co ich spotyka. Powieść jest nastawiona właśnie na codzienne życie tych czterech bohaterów, z jednym na czele. To trochę tak jakbym oglądał wielosezonowy serial umiejscowiony w latach 60. tylko z bardziej gorzkim, a mniej słodkim wydźwiękiem. Bo jak wspomniałem, bardzo dużo jest tutaj smutku, i trudu życia. Nie jest to pozbawiona bólu i goryczy historia dorastania, ale częste zderzania się z brutalną rzeczywistością.

Poza trudami życia, z którymi zderzają się chłopcy mamy też nastawienie na skrupulatne, często powolne, ale dokładne poznawanie wielu postaci pobocznych. Co ciekawe, bez znajomości całej tej społeczności i dokładnego przybliżenia bohaterów nie bylibyśmy nie tylko w stanie odkryć głównej tajemnicy, ale też cieszyć się rozwiązaniem całej akcji. Także to skrupulatne poznawanie miasteczka było potrzebne, wręcz konieczne, ponieważ razem z wolno posuwającym się śledztwem stanowi zamkniętą i spójną całość. Ale o tym można się przekonać dopiero pod koniec lektury.

Zobacz również: Głupcy – recenzja filmu. Sweet home Alabama, ale to Polska

Najgorsze co mogłem zrobić podczas czytania to pośpiech, gdyż termin goni termin i czasami trzeba naprawdę się uwijać przy lekturach czy seansach nowych tytułów. I najgorsze co można zrobić tej książce to właśnie się spieszyć. Ta powieść potrafi czasami iść dość mozolnie, to trzeba przyznać. Wcześniejsze porównanie do serialu jest trafne, ponieważ każdy rozdział otwiera i zamyka tutaj nową historię. Są to odrębne opowieści, powiązane ze sobą naprawdę cieniutkimi nićmi. Dlatego właśnie można „pykać” sobie na spokojnie po rozdziale i po prostu cieszyć się tym cudownym klimatem i tymi świetnymi historiami. Niektórzy powiedzą, że można łyknąć tę książkę jednym tchem. I też będą mieli rację, ponieważ Zephyr potrafi pochłonąć czytelnika bez reszty. Ja jednak postawiłem na powolne tonięcie w Magicznych latach.

Książka zawiera niemało nadprzyrodzonych motywów, przez co jest określana mianem ‘Magicznej’. Niektóre to po prostu dziecięca wyobraźnia. Zdarzają się takie, które jednak z wyobraźnią nie mają nic wspólnego. Dzieją się na jawie, świadkami są dorośli, przez co rosną do miana nie ‘magicznych’, ale wprost ‘niestworzonych’. Czasem miałem problem z ich zaakceptowaniem, bo nie byłem przygotowany chociażby na „wiadomości zza światów”, bestię „z wymarłego świata”, czy pojedynek ze Starym Mojżeszem. Wprawiały mnie w uczucie, że mimo Magicznego świata pełnego fantazji, niektóre akcje po prostu tutaj nie pasują. Zbyt mocno zderzają się z najprawdziwszą rzeczywistością. Że powinny mimo wszystko pozostać w sferze wyobraźni.

Zobacz również: Rick i Morty. Długo i Szczęśliwie – recenzja komiksu

Można w powieści dostrzec, że autor zawarł pewne wspomnienia z własnego życia. On również żył w tych latach, w podobnej społeczności, na pewno zderzał się z podobnymi problemami, czy rozterkami co Cory. Utrata bliskiej osoby, kryzys wiary, czy tożsamości, szukanie własnej drogi, związanej z zainteresowaniami oraz talentami. Z pewnością dla samego McCammona była to największa podróż w czasie, w którą chciał zabrać również czytelnika i podzielić się z nim magią tamtych lat. Z początku miałem jedynie problem z narratorem, który również jest głównym bohaterem, mającym nieograniczoną wiedzę o świecie. Tłumaczone jest to właśnie tak, że narrator – dorosły Cory Mackenson – wraca wspomnieniami do tamtych lat, pisząc tę historię jak pamiętnik. Przez to właśnie jego wiedza o świecie jest dużo większa niż gdyby na bieżąco spisywał całą akcję. Tym mocnej widać tutaj autobiograficzny charakter książki.

Jest to moja druga książka tego autora (pierwszą był Zew Nocnego Ptaka). I mimo różnych planów i czasów akcji widać wspólne cechy i motywy. Przede wszystkim sposób, w jaki kreuje niektórych bohaterów. Można łatwo dostrzec, że z niektórymi ludźmi autor miał w życiu problem, przez co napisał ich w nieco skarykaturyzowany sposób. Ale na szczęście nie ma to negatywnego wpływu na odbiór.

Zobacz również: Zew nocnego ptaka – recenzja. Nieprzyjazny „Nowy Świat”

Powieści McCammona nie można w żadnym wypadku odmówić wyjątkowości. Bo Magiczne lata to jest oczywiście opowieść magiczna, ale dla mnie w każdym calu jest przede wszystkim wyjątkowa. Przyjemna, mimo częstej gorzkiej rzeczywistości, nieraz wzruszająca, pełna sentymentu i czaru dziecięcych lat. Przez tę książkę się płynie z przyjemnością. Z początku miałem wrażenie, że przez brak mocniejszego pociągnięcia wątku kryminalnego będzie po prostu nudna, ale to było jeszcze zanim liznąłem tego cudnego klimatu i poznałem prawdziwą wartość powieści. Ona jest po prostu o czym innym, niż z początku można się spodziewać. Z pełnym przekonaniem polecam każdemu tę wyjątkową podróż w czasie.

Plusy

  • Niepowtarzalny klimat, wykreowany przez autora
  • Bezbłędnie sportretowana małomiasteczkowa społeczność
  • Ciepłe, ale jednocześnie niepozbawione realizmu opowieści o wchodzeniu w dorosłość

Ocena

8.5 / 10

Minusy

  • Nadprzyrodzone elementy, czasem niepasujące do fabuły
  • Wolno prowadzony wątek kryminalny

Według innych redaktorów...

Redakcja
24 marca 2023

Czarek słusznie zauważył – najgorszym, co można zrobić tej książce, to czytać ją w pośpiechu. Magiczne lata przemawiają głosem nostalgii, zamkniętym między papierowymi stronnicami. Można go usłyszeć i poczuć, tak samo jak wiatr, gdy wraz z bohaterami rozpościeramy skrzydła latając nad Zephyr, jak zapach jajek z bekonem, budzący nas rano, jak pot we włosach i radość w rozpalonym sercu, gdy mkniemy rowerem przez senne ulice miasteczka.

Ta książka potrafi obudzić magię, którą każdy z nas czuł w dziecięcych latach i pozwala znów spojrzeć na świat tamtymi oczami. Aby w pełni docenić dzieło Mccammona, nie należy się spieszyć, lecz uruchomić wyobraźnię i kontemplować każdą stronę. Wówczas owa magia sama o sobie przypomni.

Każdy z nas ma swoje magiczne lata.

10
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze