Avi – Mały Książę – recenzja płyty

Po ogromnym sukcesie, jakim był tryptyk współtworzony z raperem i producentem Louis Villain, wystarczyły niespełna 2 lata, aby fani usłyszeli pierwszy solowy materiał Aviego. Mały Książę, czyli solowy debiut rapera, to 12 pełnokrwistych rapowych utworów, a niektórych z nich nie powstydziliby się najwybitniejsi muzyczni artyści.

Avi – Mały Książę to wycieczka z dorosłym mężczyzną po świecie emocji małego chłopca. Świat dookoła jest przytłaczający, a jedyne, co widać w ludzkich oczach, to dolary. Płyta przedstawia dorosłego człowieka bardziej jako potwora niż kogoś, kto jest dla dziecka oparciem.

Zobacz również: kuban – spokój. – recenzja płyty

Od pierwszego singla Nieskończoność mogliśmy usłyszeć w tekście przestraszonego dzieciaka, który jako dorosły omija pociski czy przebija ściany głową. Jakby pokrętnie to nie brzmiało, to każdy z nas wie, że ma w sobie wewnętrzne dziecko. Avi na tej płycie ujawnia swoje, zaczynając od tytułowej piosenki otwierającej album, czyli Mały Książę. Avi wypowiada się tam o rzeczach, które mu się nie podobają w dorosłym życiu i trudno się nie zgodzić z nim. Wers „Ciąży to, czego ode mnie wymaga dorosłość, na którą nie czuję się gotów” obnaża rapera już w pierwszym utworze.

Cały album Mały Książę Aviego to odejście od roli idola, choćby w kawałku Gelenda, w którym sam tytuł nawiązuje do prestiżu. Raper patrzy na to bardziej z perspektywy, że osiągnął to sam i niczego nie dostał za darmo. Nie usłyszymy tu o smarkaniu w studolarowe banknoty czy innych tego typu opowieści z krypty, jak ma to miejsce u znacznej części branży. Jednak w utworze Przełęcz raper trochę romansuje z klimatami przechwałek w tekstach, ale robi to z klasą.

Dostaniemy tu nawet love song, bo utwór Amaretto nim bez dwóch zdań jest. Co prawda dla mnie jest to jedna ze słabszych pozycji na płycie, ale dalej mamy tu bogate lirycznie teksty, a gitara akustyczna dodaje orientalnego szyku.

Zobacz również: Louis Villain – Maestro – recenzja płyty

Przechodząc powoli do utworów, na których usłyszymy innych twórców, chciałbym wspomnieć o piosence Cierpienia Młodego Dilera. Avi na bicie Louis’a Villain’a to chyba będzie nieodłączna część twórczości obu artystów. Nie jest to storytelling konkurujący ze stylem Sokoła czy Oskara z Pro8l3mu. Mamy tu historię młodego dilera poznającego „prawa rynku” i dla mnie nie ma to wiele wspólnego z albumem jako całością. Chyba jest to jedna z tych piosenek, której mogłoby nie być, ale skoro już jest, to warto ją przesłuchać.

Jeśli chodzi o gości, to zacznę od największej dla mnie niespodzianki. Po każdym raperze, który miał pojawić się na płycie, czegoś się spodziewałem i szczerze mówiąc co do większości się nie pomyliłem. Ale jeśli chodzi o ReTo w utworze Mara, to pomyliłem się bardzo. Niech ktoś jeszcze raz mi powie, że w swoim albumie STYXXX to „stary dobry ReTo”. W tym numerze raper pokazał się ze swojej najlepszej strony. Gniew w głosie i szczere wersy bez podbijania niczego sztucznym autotune.

Do grona większości nie zaliczę też Pezet’a. W kawałku Leśmian bardzo dobrze zgrał się z delikatnym i lekkim flow Avi’ego. Tak samo tylko, że w drugą stronę zaprezentował się Oskar83 w numerze Fred Astaire. Piosenka imprezowa, gdzie bardziej pasuje reprezentant Problemu, ale idealnie współgra z Avi’m, nie wybijając się ponad. Myślę, że mógłby to jednak zrobić, bo Oskar zdecydowanie częściej miał do czynienia z szybszymi rytmami.

Do lat 80-tych przeniesie nas Warsaw Vice z gościnnym udziałem Kaz Bałagane. Fajny rapowy kawałek na rzadko spotykanych sample’ach. Kaz jak zwykle – nie wiadomo za co go tak wszyscy w branży chwalą. Za to kawałek Requiem nie jest dla każdego. Avi w storyline napisał, że jest to piosenka z perspektywy leżącego w trumnie. Potrzebowałem kilku odsłuchów, żeby wczuć się w ten stan.

Zobacz również: Paluch x Słoń – Pośród Hien – recenzja płyty

Zazwyczaj, gdy słucham płyty do recenzji, wykonuję jednocześnie jakieś czynności. Tak było i przy tej płycie. Od samego Intro byłem bardzo zajęty pracą, a w tle leciał nowy materiał Avi’ego. Piosenka za piosenką, numer za numerem, aż nagle usłyszałem pierwsze sekundy utworu C’est La vie. Już po pierwszych sekundach, gdzie jeszcze nie padło ani jedno słowo, zatrzymałem się. Gdy Avi wleciał wraz z pierwszym bitem, odłożyłem to co robiłem i wyszedłem do pomieszczenia, gdzie mogłem być sam. Już po drodze wsłuchując się w tekst, wiedziałem, że właśnie na ten kawałek czekałem. A w momencie, kiedy Gibbs wjechał z refrenem… nie jestem wierzący, ale o mój Boże, ciary przeszły mi po całym ciele. Utwór C’est La vie słuchałem w kółko 4 razy z rzędu. Takiego rapu się nie robi, takich piosenek można zliczyć na palcach jednej ręki. Z Gibbsem miałem coś takiego jak z Kaz Bałagane, że nic specjalnego i w sumie nie rozumiałem fenomenu. Teraz już rozumiem.

Avi – Mały Książę to album, który dał mi jako słuchaczowi to, czego oczekiwałem. Oferuje coś więcej niż zwykły rap. Avi recytuje poezję na rapowych, ale artystycznie dopieszczonych bitach. Jednakże, martwi mnie fakt, że flow Avi’ego może się fanom wkrótce znudzić. Na tym albumie nie ma też żadnych nowych sztuczek. Mimo że to solowy debiut, obawiam się, że Avi może nie mieć asa w rękawie i taka forma pozostanie z nim na zawsze. Ale czy to źle?

Zobacz również: Tede – 3H HAJP HAJS HEJT – recenzja płyty

Jako recenzent, życzę sobie, a także kolegom i koleżankom po fachu, takich właśnie materiałów. Avi zabrał mnie na planetę Małego Księcia, z której nie śpieszy mi się wracać.

Źródło obrazka wyróżniającego: kadr z teledysku

Plusy

  • Szczere i niebanalne teksty
  • Idealnie dobrana muzyka
  • Goście

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Intro
  • Outro
Konrad Zet

Aspirujący filmowiec, krytykujący raperów i hobbystycznie robiący krzywdę sobie i kolegom z maty.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze