Metroid Dread – recenzja gry. Protoplasta metroidvanii powraca

Tak się jakoś złożyło, że choć sama seria Metroid była zaniedbywana w ostatnich latach, to już zapoczątkowany przez nią gatunek metroidvanii ma się bardzo dobrze. Sam mogę wspomnieć o moich zachwytach nad chociażby fantastycznym Orim, równie świetnym i wymagającym Hollow Knight czy też o czerpiącym garściami z tego gatunku rogaliku Dead Cells. A nie można nie wymienić jeszcze tak znakomitych tytułów, jak Terraria czy Bloodstained: Ritual of the Night. Więc czy przy tak dobrze obstawionej konkurencji poczciwy staruszek Metroid ma jeszcze w ogóle po co wracać? Oj tak.

W ramach krótkiego wyjaśnienia na wstępie wspomnę, co takiego działo się serią w ostatnich trzydziestu latach i dlaczego gracze mogli czuć pewien niedosyt. Niby ostatni Metroid ukazał się stosunkowo niedawno, bo w 2017 roku, jednak Metroid: Samus Returns nie był pełnoprawną nową odsłoną, a remakem drugiej części z 1991 roku. Mimo wszystko, choć nie było tu nowej historii, to i tak gra ta była najlepszym, co spotkało franczyzę w XXI wieku – a przynajmniej od 2002 roku, gdy premierę miał Metroid Fusion. Pod koniec tego roku ukazała się bowiem także gra Metroid Prime, która była pierwszym tytułem Metroida w trzech wymiarach. Potem dostaliśmy jeszcze dwie kolejne części podserii Prime oraz Metroid: Other M, również kontynuujące trend trójwymiaru. Powiedzieć, że Metroid zatracił wtedy swój potencjał, to jak nic nie powiedzieć. Na szczęście remake Samus Returns oraz właśnie recenzowana pozycja, czyli Metroid Dread, to powrót do dwupłaszczyznowych korzeni, który mógł wyjść franczyzie tylko na dobre. I dokładnie tak jest.

Zobacz również: Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin – recenzja gry. Zbierz je wszystkie i wyhoduj sobie potworka, ale nie kieszonkowego

To jak już ustaliliśmy, że teraz możemy biegać tylko od lewej do prawej, od prawej do lewej oraz w górę i w dół, to przejdźmy do tego, jak wykorzystano to w praktyce. Jeśli mówimy o poruszaniu, strzelaniu i zastosowaniu elementów metroidvanii, to wszystko to jest tu po prostu fenomenalne. Nasza bohaterka Samus porusza się niezwykle immersyjnie – czuć ciężar poruszania, każda akcja dzieje się bardzo płynnie, a związane z tym tempo przemierzania kolejnych poziomów sprawia masę frajdy. Gameplayowo jest również świetnie, bo każda lokacja to masa zakamarków i masa sekretów do odkrycia. Mapy tu  topo prostu pierwsza klasa. Większości sekretów na początku nie zaliczmy, bo brakować będzie nam niezbędnych umiejętności, by się tam dostać. Na szczęście w Metroid Dread rozwój postaci następuje dość szybko, więc co chwile przyjdzie nam używać nowych sztuczek oraz korzystać z nowych zdolności do odblokowywania kolejnych obszarów. A arsenał jest tu przepotężny.

Zobacz również: Dlaczego serial The Last of Us jest skazany na porażkę

W sumie nie wspomniałem jeszcze o fabule, ale to dlatego, że ta ma tu bardzo marginalne znaczenie, a sama też niczego nowego nam nie funduje. Żadna to jednak wada Metroida, a raczej standard. Jest więc planeta ZDR, z której dotarło nagranie ukazujące niezwykle niebezpiecznego pasożyta. W celu wyeliminowania zagrożenia Kosmiczna Federacja wysłała tam super nowoczesne roboty nazywane EMMI. Niestety szybko urwał się z nimi kontakt, a ostatnią nadzieją została Samus, która miała już w przeszłości do czynienia z tym pasożytem. Legendarna łowczyni nagród zostaje wysłana na planetę, gdzie samodzielnie musi rozprawić się z zagrożeniem.

Fot. Screen z gry Metroid Dread

Na miejscu szybko okazuje się, że nie sam pasożyt stanowi problem, ale też spotkane na miejscu wrogo nastawione roboty EMMI. Chodzące maszynki do zabijania są praktycznie niezniszczalne, a ich unieszkodliwienie zawsze będzie wiązać się potrzebą zdobycia przez nas jednorazowego pocisku o dużej sile ognia. Do tego czasu jedyne, co możemy robić, to uciekać. Uciekać i chować się w niedostępne dla maszyn zakamarki na mapie. Bo gdy EMMI nas dorwie, to na 99% jesteśmy martwi – gra daje minimalną szansę na zblokowanie ataku, ale jest to piekielnie trudne. Robotów EMMI w grze jest aż siedem, więc te będą nam towarzyszyć praktycznie przez całą grę. Co więcej, każda kolejna EMMI jest sprytniejsza i na przykład może dostać się w miejsca, w które poprzednia nie potrafiła. Tak więc ucieczka, ucieczka i jeszcze raz ucieczka.

Zobacz również: Deathloop – recenzja gry. „Czy możesz choć raz zrobić tak, żeby nie było nudno?”

Niestety pomysł na przeciwnika niemożliwego do pokonania na wzór Nemesisa z Resident Evil 3 nie przypadł mnie do gustu. Zabrało mi to przyjemność z przemierzania map i odkrywania nowych sekretów. Bo gdy wiesz, że jak pójdziesz kawałek dalej, to na pewno w końcu spotkasz EMMI, która kilka razy cię zabije, zanim znajdziesz drogie ucieczki – no nie wiem, nie wiem. Tym bardziej, że często napotykałem zabójczego robota tuż za jakimś przejściem i natychmiastowo ginąłem. Można oczywiście pochwalić uczucie ciągłego zaszczucia i niepewności, bo nie wiadomo, co będzie „za rogiem”. Niestety ja częściej czułem frustrację. No bo przez całą grę spotykamy praktycznie tego samego przeciwnika i ciągle musimy uciekać i szukać tej jednej umiejętności, która pozwoli nam go w końcu powalić, a i tak chwilę potem pojawi się kolejny i trzeba będzie znowu uciekać… Ech, bardzo mnie to zmęczyło i nie pozwoliło się cieszyć tą świetnie zaprojektowaną grą.

Fot. Screen z gry Metroid Dread

Pomijając jednak te nieszczęsne EMMI, walki z pozostałymi, bardziej klasycznymi bossami to już czysta przyjemność. Albo i nieprzyjemność, bo starcia te są często bardzo wymagające i wymagają od nas sporo skupienia. Projekty maszkarad również zasługują na uznanie, bo długie walki ze zmiennymi atakami robią wrażenie. Bossowie są wymagający, co tym bardziej zachęca do wnikliwszej eksploracji – bez niektórych ulepszeń wygrana z późniejszymi przeciwnikami może być niemożliwa. Tutaj jednak też nie odbyło się bez zgrzytów. Na przestrzeni całej gry spotkamy bowiem bossa, z którym przyjdzie zmierzyć się nam aż cztery razy. Znaczy się jest to inny przeciwnik, ale walka z nim przebiega dokładnie tak samo.

Zobacz również: Kena: Bridge of Spirits – recenzja gry. Bajkowa rewelacja nowej generacji

Podczas przechodzenia Metroid Dread oraz walk ze wspomnianymi bossami dużym wyzwaniem było dla mnie spamiętanie wszystkich ataków. Niektóre umiejętności wymagają od nas wciśnięcia jednocześnie czterech czy pięciu przycisków, a w ogniu dynamicznej walki można się szybko pogubić. Spory problem jest też w momencie, gdy zrobimy sobie kilka dni przerwy od gry i przyjdzie nam przypomnieć sobie, co robiło co. Jest to pewne wyzwanie.

Fot. Screen z gry Metroid Dread

Nowemu Metroidowi nie da się jednak nic zarzucić pod względem oprawy audiowizualnej. Gra na już leciwym Switchu wygląda bowiem bardzo dobrze. Podczas gry, przede wszystkim w drugiej połowie, mamy okazje podziwiać zmienne biomy i nowe poziomy, a widoki te co rusz potrafią zachwycić. Mroczny, gęsty klimat gry idealnie buduje do tego jeszcze muzyka odnosząca się od klasycznych części. Po prostu klasa.

Zobacz również: GTA: The Trilogy – The Definitive Edition ukaże się 11 listopada. Mamy pierwszy zwiastun

Metroid Dread to świetna gra, która ma pewne bolączki. Konfrontując jednak swoje spostrzeżenia z innymi opiniami kolegów z branży, można dojść do wniosku, że obiekcje te są czysto subiektywne. Zamysł na ciągle ścigające nas EMMI może bowiem się podobać i nawet zawyżyć ostateczną ocenę gry. Mnie jednak element ten do gry trochę zniechęcił. A szkoda, bo wszystko inne w Metroid Dread jest po prostu świetne i prawdopodobnie obecnie jest to najlepiej wykonana metroidvania na rynku.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Plusy

  • Metroidvaniowa perfekcja
  • Przyjemność z poruszania ciężka do opisania
  • Wygląda i brzmi cudnie

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Wszystko przez te cholerne EMMI
  • Ataki na przycisków sto
Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze