Jestem na tyle starym kinomaniakiem, że Nick Cave i piosenka Red Right Hand nie kojarzy mi się z Peaky Blinders, a z serią Krzyk.
Wdowik w swej wspaniałomyślności, dnia 11 października 2021 roku napisał na łamach Popkulturowców co następuje: O matko, kolejny reboot Krzyku? Serio?. Dziś, cztery miesiące od tego feralnego newsa oraz miesiąc od kinowej premiery piątej części serii Krzyk, w końcu udało mi się obejrzeć nowe podboje Ghostface’a. I nie mógłbym być bardziej szczęśliwy, niż jestem w tej chwili.
Zobacz również: Najlepsze horrory w historii
O obecnym stanie Hollywoodu piszę właściwie w każdej swojej recenzji. Rozumiecie chyba więc mój sceptycyzm do najnowszego Krzyku oraz do jego podejrzanie wysokich ocen innych krytyków. Odkładałem w czasie ten seans trochę właśnie ze względu na moją urazę wieloma nieudanymi wielkimi powrotami po latach, ale również dlatego, że ostatni raz poprzednie części oglądałem dobrą dekadę temu. Odświeżyłem sobie wszystkie Krzyki (oustanding move, jak się okazało) i najbardziej do gustu zdecydowanie przypadła mi jedynka i – ku memu wielkiemu zaskoczeniu – czwórka, która kiedyś zebrała u mnie soczyste 4/10, zaś obecnie szczyci się siódemką z plusem. Jak człowiekowi gust się może zmienić…
Tak przygotowanym, z ogromnymi obawami i lękiem niemniejszym niż przy pierwszym seansie The Office PL, uważając się za pełnoprawnego fana serii, zasiadłem w foteliku na sali kinowej. I, cholera, od pierwszych chwil poczułem dokładnie ten sam, wyjątkowy klimat, który można było spotkać we wszystkich poprzednich filmach o zabójcy w masce ducha. Z każdą kolejną sceną tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że twórcy nowego Krzyku (odpowiedzialni swoją drogą za miazguna totalnego w postaci Zabawa w pochowanego) nie tyle czują tę serię, co najpewniej sami są jej ogromnymi fanami.
Zobacz również: O tym, jak to Matrix: Zmartwychwstania próbuje być mądrzejszy od samego siebie
Oryginalny Krzyk Wesa Cravena z 1996 roku i wszystkie kolejne są zbudowane na w teorii bardzo prostym schemacie samoświadomego slashera. Ale, kurde, jakby się tak zastanowić, to napisanie takiego filmu w taki sposób, żeby nie przeszarżować i aby wszystkie elementy były odpowiednio wyważone – jest to ogromne wyzwanie. I jestem w głębokim szoku, że w przeciągu 26 lat, powstało pięć Krzyków i za każdym razem udawało się twórcom pogodzić ze sobą te wszystkie elementy niemalże w perfekcyjny sposób.
Nie jest to kolejny odgrzewany kotlecik w postaci Halloween. Tam, po czterdziestu latach i dziesięciu częściach, twórcy doszli do wniosku, że gatunkowe założenie powstałe w 1978 roku, świetnie się sprawdzi również dzisiaj. Wystarczy dodać element społeczny, podkręcić bezsensowne gore i voila, horror idealny. A w ogóle to EVIL DIES TONIGHT. Nie wiem, co chciał osiągnąć David Gordon Green, ale tam, zarówno aspekt horrorowy, jak i komediowy (zamierzenie lub nie…), zajeżdżał stęchlizną. Wiecie o co chodzi? Oglądasz Halloween z 1978 roku, a potem odpalasz reboot z 2018 roku i jego sequel z 2021 roku i okazuje się, że to jest w kółko ten sam film, a żeby tego było mało, to traktuje się śmiertelnie poważnie.
Zobacz również: Kogo zabije sequel Sześć stóp pod ziemią?
Inaczej jest w recenzowanej tu nowej odsłonie Scream, gdzie aspekty zarówno horroru jak i komedii idealnie scala twarz Courteney Cox. Żartuję (trochę), ale piąty Krzyk rzeczywiście wszystko ładnie skleja. Horror z komedią, stare z nowym, a także samoświadomość z byciem po prostu filmem. Ten aspekt samoświadomości to zdecydowanie najjaśniejszy punkt produkcji. Jak wspomniałem, można z tym łatwo przeszarżować. Z każdą kolejną odsłoną poczynał on co raz śmielej w scenariuszu, ale to, co się dzieje w piątce, to są jajca nie z tej ziemi, proszę państwa.
Scenarzyści nabijają się z przemysłu filmowego, że Hollywoodowi skończyły się pomysły, że wszystko jest sequelem, requelem albo prequelem wszystkiego, że twórcy mają gdzieś lore wielkich uniwersów i oczekiwania fanów (Rian Johnson i jego niesławne The Last Jedi), ale również że fandom często przesadza w swoim oburzeniu. W końcu, nabijają się z samych siebie i z całej serii Krzyk. Robią to z klasą, zarówno przestrzegając, jak i łamiąc wszelkie konwenanse i zasady związane z requelem/rebootem/sequelem. Coś niesamowitego!
Zobacz również: Dlaczego schematy narracyjne w Arcane działają?
Jest to fascynujące, że najlepsza część serii Krzyk powstała 26 lat po premierze oryginału. Czekałem na dzień, w którym Hollywood udowodni mi, że można stworzyć dobrą kontynuację po latach, szanującą zarówno swoje poprzedniczki jak i fanów. I się doczekałem, jeszcze jak! Nie-fani serii pewnie mogą odjąć sobie oczko od oceny, ale dla mnie, zdecydowanie fana, jest to requel/sequel/reboot stojący krok od doskonałości. Mam nadzieję, że za dziesięć lat dostaniemy kolejną część tej franczyzy i po raz kolejny okaże się ona istnym unik… Zaraz…
Zaraz, zaraz…
Scream 6 Has Now Been Confirmed & Is Scheduled for Release in 2023
…