Od jakiegoś czasu w książkach zaczyna powracać motyw wampirów. Początki wielu z czytelników zaczęły się właśnie od Pamiętników Wampirów, Zmierzchu czy Czystej krwi. A za granicą niemałą popularnością cieszyła się Akademia Wampirów. Nicole Arend czerpiąc z wszystkiego, co znane, stworzyła VAMPS. Świeża krew. Tylko czy jest się czym zachwycać?
Miałam ogromne oczekiwania do VAMPS. Świeża krew. Sentyment do historii o wampirach mam od czasów gimnazjalnych, a zważywszy, że czytałam tylko takie książki, temat nie jest mi obcy. Na Instagramie o książce widziałam same pozytywne opinie, zachwyty i wzdychania. Jednak będę niestety w tym bardzo nielicznym, którym książka się niestety nie podobała.
W akademii VAMPS pojawia się Dillon – półwampir, półczłowiek. Pobyt w akademii ma nauczyć go jak obchodzić się z wampirzą naturą chłopaka. Krew dampira jest jednak niezwykle cenna i staje się on celem. Wielu chce go usunąć z drogi, jednak nowo poznani wampirzy przyjaciele, wspierają go w tej walce.
Zobacz również: Zwykli śmiertelnicy – recenzja książki. Nastoletnie wampiry
Mam wrażenie, że autorka chciała stworzyć coś nowego, ale zbytnie inspirowanie się znanymi tytułami jednak nie wyszło najlepiej. Od razu można odhaczyć podobieństwa do serii Harry’ego Pottera (aż za dużo), Zmierzchu i Czystej krwi. Jakby wyciągnąć coś z każdego bohatera to znajdziemy odpowiedniki bardzo szybko. Oczywiście główny bohater cierpi na syndrom Harry’ego Pottera i również jest wybrańcem. Całą książkę również stanowią dialogi, ponieważ stanowią one 90% książki i w pewnych momentach są zupełnie niepotrzebne. Bardziej jest to przegadane niż wprowadzone nas do świata.
Zobacz również: You’d Be Home Now – recenzja książki. Tak się pisze o uzależnieniach!
No właśnie. Dillon. Rzadko trafia się główny bohater, którego od razu masz ochotę zrzucić z jakiejś wysokości. Nie wyróżnia się niczym, jest miałki, a jego los jakoś nie bardzo mnie interesował. Informacje o swojej naturze przyjął w sposób: a, jestem dampirem, okej. Naprawdę? Żadnych awantur, krzyków, protestów? Nie byłam w stanie nawiązać żadnej więzi z nim. Był irytujący, niewyróżniający się na tle innych bohaterów. No oczywiście prócz tego, że był wyjątkowym dampirem i był biedny. A tak, bo brak posiadania pieniędzy i biedota Dillona były podkreślane cały czas. Autorka prowadzi narrację z trzeciej osoby, daje naprawdę sporo możliwości właśnie na opisywanie sytuacji. Mogłyby one jakoś zbliżyć nas do głównego bohatera. Czy z tego korzysta? Nie.
Zobacz również: Cień i kość – recenzja 2 sezonu. Sankta Alina!
Cała reszta bohaterów (wyłączając z tego grona Jeremiaha) zlewa się praktycznie w jedno. Od razu na pierwszych stronach pojawia się multum bohaterów. A na kolejnych stronach trzeba cofnąć się do przedstawienia ich, bo myli się np.: Ace’a z Aronem. Miałam wrażenie, że niektórzy pojawiają się, żeby przytaknąć i na tym koniec. Jak miałam problem, że bohaterowie Świątecznie morderczej gry mieli jedną cechę, tak tutaj nawet nie wiem, czy przypisałabym po jednej. Można połączyć kilka postaci w jedną, a fabuła jakoś specjalnie nie ucierpi. Słabym zagraniem było pokazanie ich pierwszego spotkania, a miało się wrażenie, że znają się od dziecka, a tylko Dillon jest nowy. Minęło kilka godzin, a oni nagle są najlepszymi przyjaciółmi, chociaż dopiero co się poznali.
Zobacz również: Late to the party – recenzja książki. Imprezy tylko dla popularnych?
Żeby absurdów w VAMPS. Świeża krew też nie pominąć to najbardziej szokuje mnie, co mówi się o tajnych dokumentach trzymanych w sejfie przez akademię. Logiczne jest, że takich informacji nie podaje się nikomu, a tym bardziej o konkretnym położeniu. A najlepiej to zaprzeczać, że takowe istnieją. No, tutaj nie do końca. Profesor Dukan nic nie robi sobie z takich informacji i od razu mówi wszystko w jednym zdaniu. Brakowało, żeby jeszcze podał hasło do komputera… Nierealne zachowania w tej książce są momentami aż za bardzo abstrakcyjne. Zakładanie okularów zmniejsza atrakcyjność? Naprawdę?
Zobacz również: Niewidzialny Człowiek – recenzja książki. Niewidoczny upiór czy bohater tragiczny?
No, oczywiście czym byłaby młodzieżowa książka bez wątku romantycznego. No tej akurat wyszłoby to na lepsze. Już dawno nie spotkałam się z tak słabo i miałko pokazanym wątkiem, a wręcz bez sensu i znikąd. Dillon na pstryknięcie palcem jest szaleńczo zakochany, nie mam pojęcia co innego, niż wygląd mogło go przyciągnąć. Cora jest tak słabo rozwinięta pod względem charakteru, że nie ma żadnego innego powodu. W dodatku oczywiście obiekt westchnień jest z kimś w związku, więc już mamy trójkąt. Mam wrażenie, że Cora tak naprawdę miała go gdzieś i wykorzystywała, a 3/4 czasu spędzała z Bramem, bo on jej pomoże odnaleźć brata. Kiedy Dillon również to zrobił, nagle jest wspaniały i fantastyczny, co prowadzi do sceny w barze narciarskim. Nie i jeszcze raz nie.
Zobacz również: Lucie Yi NIE jest romantyczką – recenzja książki. Lauren Ho wraca!
Oczywiście, żeby nie było, że wszystko takie złe było i narzekam, to może trochę o plusach. Zacznę od bohatera, który skradł show. I nie jest to główny bohater. Jeremiah jest naprawdę dobrą postacią, jego charakter jest fajnie zarysowany już od pierwszych interakcji. Zachowuje się najbardziej racjonalnie ze wszystkich poznanych nam bohaterów i szczerze był jedyną osobą, z którą można było się zżyć. Na szczególne wyróżnienie tez zasługują opisy zajęć przeprowadzonych z madame Dupledge (pomijając okulary przeciwsłoneczne). Ciekawe przedmioty, sposoby ochrony czy interakcji z ludźmi. Też podobały mi się sceny z kłami bohaterów, ozdoby, tatuaże, kryształki, bardzo fajnie to oddawało klimat, że to dzieje się w czasach teraźniejszych i nawet wampiry podążają za trendami.
Zobacz również: Skorpion, tom 1 – recenzja komiksu
I coś, za co ogromny plusik dam i skradło moje serce to spanie w trumnach. Może i rzecz banalna, ale naprawdę to było super. Zazwyczaj wampiry w nowych historiach śpią po prostu w łózkach lub nie śpią wcale. A tutaj mamy innowacyjne trumny! Niby mała rzecz, a bardzo dobrze pokazała tradycyjne postrzeganie wampirów i to takie pierwsze skojarzenie. Brakuje tego w literaturze, więc zdecydowanie duży plus za to. Ostatnią pozytywną rzeczą była przedstawiona hierarcha w wampirzym świecie. Począwszy od najstarszych rodów, a kończąc na buntownikach.
Podsumowując VAMPS. Świeża krew nie uważam, że jest to książka zła. Po prostu nie była dla mnie. Ma sporo minusów, jednak wielu osobom ona przypadnie do gustu i sądząc po innych opiniach, można się przy niej bawić . Pomysł naprawdę bardzo fajny i mógł posłużyć za nowy Hogwart dla wampirów, ale coś nie poszło.
Powyższa recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Jaguar.
Źródło obrazka wyróżniającego: materiały prasowe- kolaż