Trylogia The Prison Healer zaliczyła fenomenalne otwarcie, a potem mierną kontynuację. Gdzie na tej sinusoidzie znajduje się finałowy tom Zdrada krwi? Z przyjemnością ogłaszam, że Lynette Noni wyprowadziła serię ponownie na właściwy tor!
W poprzedniej części Kiva rozwiązała swój wewnętrzy dylemat, ale wydarzenia i tak potoczyły się nie po jej myśli. Zdrada krwi rozpoczyna się więc powrotem dziewczyny do Zalindovu – więzienia, z którego ledwo uszła z życiem w pierwszym tomie. Nie odzyskuje wcześniejszej, uprzywilejowanej pozycji uzdrowicielki, a do tego wbrew swojej woli uzależnia się od narkotyku. Nie ma też co liczyć na pomoc Jarena, który najbardziej ucierpiał na jej wyborach. Podsumowując – sytuacja jest niewesoła, sojuszników brak, a poczucie winy jest przytłaczające. Zdaje się, że historia zatoczyła koło i Kiva dożyje (raczej bliskiego) kresu swoich dni w więzieniu.
Zobacz również: Onyx Storm – recenzja książki. Znowu to samo

Przyznam, że przebrnięcie przez ten początek zajęło mi idiotycznie długo. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron przebijałam się przez solidne kilka dni, zniechęcona ciągłym użalaniem się Kivy i mało subtelnymi przypominajkami z poprzednich tomów. Natomiast, kiedy wstęp wreszcie dobiegł końca, to wbrew rozsądkowi pochłonęłam książkę w trzech czytaniach.
Epizod więzienny nie trwa bowiem długo, a bohaterka ponownie trafia w polityczne zawirowania. Chociaż krajem oficjalnie rządzi teraz jej siostra, to Jaren i jego rodzina bynajmniej nie zostali strąceni z planszy. Być może jest szansa na odzyskanie magii żywiołów księcia, a w konsekwencji tronu – jeżeli po raz ostatni sprzymierzy się z Kivą i wspólnie odnajdą cztery pierścienie, poukrywane po innych królestwach.
Zobacz również: Przeklęte błogosławieństwo – recenzja książki
Wracamy więc mocno do sposobu prowadzenia fabuły z pierwszego, najlepszego tomu serii. Wtedy tempo akcji wyznaczały magiczne próby, teraz są to kolejne wypady w poszukiwaniu pierścieni. Wyraźnie dostrzeżemy schemat poszukiwań: przybycie do nowej egzotycznej stolicy, interakcja z lokalnym władcą, udowodnienie wartości, zdobycie pierścienia. Są to momenty napisane bardzo prosto, łudząco do siebie podobne, ale wciąż interesujące – zawsze w tle dzieje się coś jeszcze, czemu warto poświęcić uwagę. Autorka wraca do techniki set up and pay off i zawczasu subtelnie podrzuca nam drobne wskazówki do późniejszego docenienia. Hurra! Tęskniłam za tym przy drugim tomie.
Nie udało się jednak do końca wyzdrowieć z choroby miernej kontynuacji, jako że znowu mamy tu sporo bohaterów jednej funkcji. Po pierwsze, księżniczek i książąt jest całe zatrzęsienie, jakby w królestwach nie było już zwykłych obywateli. Po drugie, autorka żongluje aż dziesiątką postaci i niestety jest to za dużo. Brat Kivy czy siostra Caldona mogliby pojawić się dosłownie na jedną dwie strony, a przewijają się bez sensu przez całą książkę. Podobnie zapomniany strażnik, którego autorka ciągnie za grupą przez wszystkie misje dla jednego zdania w finale – a mógłby się pojawić tylko tam. Chociaż czytanie o tych postaciach nie nuży, to bardzo rozdrabnia fabułę i cierpi na tym szczególnie jedna postać.
Zobacz również: Dumbledore. Życie i kłamstwa najsłynniejszego dyrektora Hogwartu – recenzja książki. Gratka dla fanów!
Największym zawodem Zdrady krwi jest książę Jaren. Tak jak w poprzedniej części rodzeństwo Kivy, tak teraz on staje się postacią pretekstową. Snuje się w tle, wytrwale ignorując bohaterkę z racji krzywd, jakich doznał z jej powodu. Nie dostaje żadnych kwestii dialogowych poza epizodycznymi, nieuzasadnionymi czułymi słówkami, które mają dać nam nadzieję, że jednak coś się jeszcze między nim a Kivą tli. Następnie podejrzanie szybko przechodzi transformację w Pana Lowelasa i wtedy otrzymuje więcej łzawych dialogów, włącznie z viralowym zdaniem: Kto ci to zrobił? Uważam to za krok wstecz w stosunku do początku serii, kiedy książę naprawdę był fascynującą, pełnokrwistą postacią.

Są to jednak stosunkowo drobne wpadki. Przede wszystkim Zdrada krwi plasuje się dużo bliżej świetnego pierwszego tomu niż słabszego środka. Książka jest spójna i poza więziennym początkiem czyta się ją szybko. Nie brakuje też w niej intensywnych momentów z uczuciami od wzruszeń po smutek i ulgę. Zaangażowanie emocjonalne jest niemałe, nawet z lekko spłaszczonym Jarenem.
Dodatkowo autorka skutecznie przyciąga naszą uwagę, jako że samemu trzeba sobie poskładać drobne szczegóły zanim ułożą nam się w całość. Przyznam, że byłam z siebie szalenie dumna, kiedy spełniły się moje podejrzenia co do jednej postaci – przy czym dotyczące jej wskazówki nie były wcale toporne czy oczywiste, ale składały się raczej na nurtujące mnie przeczucie. Trudno bardziej zaintrygować czytelnika, niż podsunąć mu zagadkę, którą czuje się pod skórą!
Zobacz również: Miaudle – recenzja zbioru zagadek
Cieszę się ogromnie, że The Prison Healer. Zdrada krwi wypada lepiej niż druga część serii. Aż nabrałam ochoty na przypomnienie sobie otwarcia trylogii i raczkującej dopiero relacji Kivy i Jarena oraz całej intrygi. Niezmiennie liczę też, że książę Caldon doczeka się własnej pobocznej książki. Zdecydowanie jest tu potencjał na rozrastanie się stworzonego świata na boki, zwłaszcza po pokazaniu innych królestw i ich władców w finale serii. Opłacało się przetrwać chwilowy spadek jakości, żeby dotrzeć do takiego zakończenia historii.
Liczę, że trylogia stanie się solidnym fundamentem do uniwersum takiego jak na przykład Cień i kość. Trzy tomy wydają się niewystarczające na cały ten świat i gromadę bohaterów, a ja widzę tu ogromny potencjał na jedno- czy dwutomowe rozwinięcia poszczególnych postaci (Caldon, błagam!). The Prison Healer cieszy się niemałą popularnością, może więc mam na co liczyć? Cóż, na razie muszę zadowolić się smakowitym zakończeniem trylogii o Kivie.

Autor: Lynette Noni
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data premiery: 26 lutego 2025 r.
Stron: 528
Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Media Rodzina. Dziękujemy!
Fot. główna: Kolaż z użyciem okładki/Wydawnictwo Media Rodzina.