Muzeum Dusz Czyśćcowych – recenzja książki. Polska literatura grozy 20-lecia międzywojennego

Okres między pierwszą a drugą Wojną Światową to bardzo interesujący moment historii. Sam bardzo lubię go poznawać poprzez literaturę Sci-Fi chociażby, gdzie pisząc poznawanie, chodzi mi oczywiście o wejście w punkt widzenia autora danej książki, który żył i tworzył pomiędzy 1918 a 1939 rokiem.

Z jednej strony mamy tam obawy o to, że Wielka Wojna może się znów powtórzyć, z drugiej jakaś mniej lub bardziej naiwna wiara w to, że ludzkość może jednak z tej drogi ku zniszczeniu siebie nawzajem zawrócić. I nawet jeżeli w takim Ludzie jak Bogowie H.G. Wellsa z 1923 roku widzieliśmy podróż grupki ludzi do przyszłości i utopijną wizję świata, to jednak cała ta historia obdarta z fantastyki, była przede wszystkim komentarzem społecznym autora.

Zobacz również: Śpiący Przebudzony – recenzja książki

Nie inaczej było w naszym kraju, gdzie twórczość Żeromskiego czy Gombrowicza jest do tej pory analizowana w szkołach, a autorzy ci są jednymi z naczelnych herosów pisarstwa, jeżeli chodzi o dwudziestolecie międzywojenne. Jakim więc zaskoczeniem dla mnie było, kiedy dzięki omawianej tu książce wydawnictwa Vesper dowiedziałem się, że w tym samym okresie tworzył też i działał niejaki Stefan Grabiński, o którym mówi się, że był naszym lokalnych Poe i Lovecraftem.

A ponieważ twórczość Lovecrafta należy do moich ulubionych, a i co nieco też Edgara Allana Poe czytałem, to bardziej zaintrygowany już być nie mogłem! Szczególnie, że wydawnictwo Vesper wydaje też dzieła wspomnianej dwójki pisarzy, więc opasłe tomiszcze w którym wydawnictwo zebrało twórczość Grabińskiego już na etapie samego wydania przykuwa wzrok i dobrze leży obok vesperowych Lovecraftów (co osobiście mogę potwierdzić)

Zobacz również: Lovecraft a filmy – trzy ekranizacje, na które warto zwrócić uwagę

Ponad 500-stronnicowa książka zawiera w sobie opowiadania przypadające na kilka tomów twórczości Stefana Grabińskiego, które to były przez niego pisane w różnych latach. Taki też podział znajduje się w Muzeum Dusz Czyśćcowych, gdzie tytułowe opowiadanie jest tylko jednym z wielu. Opowiadanie tu zawarte nie są zbyt długie, wiele z nich zamyka się w kilkunastu stronach i żadne jakoś nie wybija się długością na tle innych. Dla mnie to była zaleta, ponieważ twórczość Grabińskiego była mi zupełnie obca, a duża ilość historii, napisana często w zupełnie innym tonie, pozwalała lepiej zgłębić przemyślenia, troski i charakter tego artysty.

No i właśnie, kwestia charakteru i bycia wspomnianym na początku polskim Lovecraftem. Jeżeli chodzi o tą sprawę – sprawę która w moim wypadku była głównym powodem, dla którego skusiłem się na ten tom – to z przyjemnością donoszę, że Stefan Grabiński żadną chińską podróbką Samotnika z Providence nie jest, i pomimo wielu punktów wspólnych, stworzył on swoje własne narzędzia, które powołały do życia naprawdę ciekawe opowiadania.

Zobacz również: Koty Ultharu – recenzja książki

Jeżeli chodzi o te punkty wspólne, to są nim poczucie obcowania z nieznanym, groźna tajemnica i sekrety skrywane przez cienie – których istnienie stopniowo postać bohatera zaczyna odczuwać – czy nawet często okrutny los, jaki go na koniec spotyka.

Podobieństwa są też widoczne w sposobie narracji, w tym opisie terenów które otaczają postać. Niby historie Lovecrafta rozgrywały się przede wszystkim w USA, natomiast u Grabińskiego na terenie naszego kraju, w latach z przedziału 1880 – 1930. Autor Muzeum Dusz Czyśćcowych jednak niespecjalnie czuł potrzebę afiszować się z tym, gdzie dokładnie toczy się dane opowiadanie. O ile jeszcze przy tych toczących się na obszarze linii kolejowej, autor lubił podawać dokładne nazwy stacji, to już miasta i wsie są na tyle nie sprecyzowane, że równie dobrze akcja tych mogłaby się rozgrywać na terenach z lat 20 XX wieku w Ameryce. Nie ma to żadnego większego znaczenia w kwestii fabuły, ale zawsze jako warszawiak jakoś lubię, gdy autor pisze opowiadanie rozgrywające się gdzieś w naszym mieście czy okolicy, tutaj natomiast sporadycznie padają nazwy, chociaż wzmianka o Warszawie jeden raz faktycznie jest, haha!

Zobacz również: Najlepsze horrory w historii

Ważniejsze jednak okazują się różnice. Grabiński niejednokrotnie oferuje coś, co u Lovecrafta nie występowało praktycznie w ogóle, czyli rodzaj miejskiej gawędy, ten sposób opowiadania historii poprzez jakiś mit i legendę. Opowiadaną w gronie zebranych w pokoju znajomych, wykonujących ten sam, pozornie monotonny zawód, teoretycznie pozbawiony czynnika podnoszącego adrenalinę. 

Dlatego też bohaterem opowieści potrafi tu być strażak, kolejarz czy nawet kominiarz, a styl w jaki snują swoją opowieść, autentycznie potrafi zaintrygować i wywołać niepokój. Zamiast całej Mitologii Cthulhu, Wielkich Przedwiecznych i ich sług czy kultystów, u Grabińskiego zagrożenie może czaić się nawet w kominie, będąc znanym z nazwy niebezpiecznym stworem, o którym szepczą między sobą kominiarze weterani, albo nawiedzony pociąg, którego ducha jest w stanie wyczuć tylko konduktor z przepracowanymi dziesiątkami lat w tym zawodzie, lub z jakimś psychicznym urazem.

Zobacz również: Pętla – recenzja książki. Jasna strona grozy

Mi taki lokalny wydźwięk i mniejsza skala bardzo się spodobały, bo zamiast kopiowania wzorców od Lovecrafta, Grabiński wykorzystał tu chociażby swoją fascynację koleją czy pewnymi przyziemnymi zawodami, które twórca Cthulhu nie musiał przejawiać i zwracać na to większej uwagi. Jednocześnie jeden i drugi to zapaleni miłośnicy nauki, i tam gdzie Lovecraft miał wielkie rozważania kosmologiczne i zastanawiał się nad istnieniem ludzkiej cywilizacji już miliardy lat temu, tak Grabiński mocno podkreśla wątki psychologiczne i mierzenia się z traumami.

Inną ciekawą różnicą jest kwestia postaci żeńskich. U Lovecrafta kobiet z ważną rolą praktycznie nie było, a jeżeli już były, to jako żony pewnych ofiar, czy po prostu źródło informacji dla detektywa. A już absolutnym tabu było poruszanie tematu seksualności, bliskości i pożądania drugiej osoby, i ostatnie co można było by w takim Zew Cthulhu wyczytać, to rozważania na pół strony o tym, jak kusząco i zniewalająco ktoś wygląda.

Stefan Grabiński w Muzeum Dusz Czyśćcowych wręcz przeciwnie. Co prawda, dalej mówimy tutaj o pisarstwie sprzed prawie 100 lat, gdzie istniały jednak pewne kanony tego, jakich opisów w swojej książce się wystrzegać, to jednak gdy jedną z postaci jest rodzaj wampirzycy, która najpierw sypia z ofiarą a potem stopniowo wysysa z niej energie, to autor wprost pisze, że potrzebne do rozpoczęcia klątwy jest pożycie.

Zobacz również: Kącik Mistrza Grozy #1 – Gniew; Roślinka; Ludzie, miejsca i rzeczy

Tak samo postacie w dialogach są bardziej niż u Lovecrafta skore do mówienia o tym, jakby chciały daną kobietę posiąść i spędzać z nią noc, a w jednym opowiadaniu obserwujemy poczynania wdowca, który świeżo po pogrzebie zaczyna spotykać się regularnie w pociągu z mężatką, gdzie umilają sobie godziny w ustronnym przedziale przy niewiedzy męża kobiety. Wszystko to oczywiście jest elementem opowiadań niepokojących i paranormalnych, ale dzięki temu nie miałem jako czytelnik odczucia, że pisarz ewidentnie się hamował, czując jakąś dżentelmeńską potrzebę ignorowania tematu. 

Finalnie dostajemy naprawdę wybuchowy miks, gdzie w ramach Muzem Dusz Czyśćcowych mamy opowiadania o hipnozie, wampirzycy uwodzącej mężczyzn by przetrwać, duchach ognia, postępujących szaleństwie i celowym przeciąganiu struny, nawiedzonych kryptach, rozdwojeniu osobowości w ramach jednej duszy, opętanych pociągach…. No jest tego naprawdę dużo, a to wszystko napisane przez naszego rodaka te 100 lat temu!

Zobacz również: The House – recenzja filmu. Przerażający posiłek dla zmysłów w klimatycznej antologii

I to też najbardziej smutne w tym wszystkim. Ręka do góry, ilu z was przed wydaniem tej pozycji przez wydawnictwo Vesper, o postaci Stefana Grabińskiego słyszało. Bo że ja nie słyszałem, to już się przyznać zdążyłem. Dzięki takim wydawniczym inicjatywom jak ta, jego twórczość może być na nowo odkrywana, ale za swoich czasów został niestety szybko zapomniany, i to jest odczuwalne do dziś. Jest to jakże podobne do sytuacji H.P. Lovecrafta, który w końcu też musiał czekać latami na ponowne odkrycie, a teraz jego Wielcy Przedwieczni od lat są takimi ikonami popkultury, że nawet twórcy gier planszowych i RPG tworzą jedną pozycję za drugą, o grach video i innych inicjatywach nie wspominając.

Ja panu Grabińskiego też czegoś takiego życzę, by jednak jakieś studio wpadło na pomysł czy to stworzenia gry opartej na jednej z jego fabuł, czy też nakręcenie dobrego filmu. Bardziej niż tych rzeczy trzymam jednak kciuki, by na dobry start, coraz więcej czytelników zainteresowało się jego twórczością. Mam nadzieję, że uwzględnią zakup Muzeum Dusz Czyśćcowych, jako wzbogacenie swojej kolekcji grozy. Stefanowi Grabińskiemu warto dać szansę, bo pod tą łatką naszego Lovecrafta i Poe kryje się naprawdę inteligentny i spostrzegawczy autor, który w swoich czasach szukał natchnienia tam, gdzie wielu nawet o tym nie pomyślało, i przelał to w kawał porządnej literatury grozy.

Plusy

  • Klimat Lovecrafta skrzyżowany z indywidualnym stylem Grabińskiego
  • Gawędy kominiarskie, strażackie i kolejarskie dają radę w klimacie grozy
  • Psychologiczne podejście do problemów bohaterów

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Niektóre opowiadania wyraźnie mniej zapadające w pamięć
  • W praktyce rzadko czuć tu, że akcja rozgrywa się w naszym kraju
Krystian Wierzbicki

Fan gier video, książek Sci-Fi, anime i mang jak i wszelkich innych komiksów. W 2019 odkrył, że istnieją międzymiastowe konwenty więc stara się wpadać na co może. Miłośnik gier platformowych na czele ze Spyro, ale także serii Assassin's Creed czy Rayman (dalej wierzy, że Rayman 4 kiedyś nadejdzie...)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze