W piątek swoją premierę miał wyczekiwany serial animowany na podstawie kultowej już w niektórych kręgach gry Cuphead. Jak więc wypada, ekhm, jakże swojsko brzmiący Filuś i Kubuś?
Oryginalny, gamingowy Cuphead wyszedł w 2017 roku i szturmem podbił serca graczy. Gra prezentowała unikatową oprawę graficzną jak i dźwiękową, a do tego była diabelnie (hehe) trudna. Po 5 latach od jej premiery, fani filiżankogłowego mościa mają powody do radości. Oto bowiem już w czerwcu wyjdzie DLC Cuphead: The Delicious Last Course, a w ramach oczekiwania, czas mogą umilić sobie najnowszym serialem animowanym od Netflixa – Filuś i Kubuś.
Zobacz również: Teksańska masakra piłą mechaniczną – recenzja. Brutalna rozrywka zakrapiana szampanem z krwi
Zacznijmy od słonia w salonie – tak, polski tytuł The Cuphead Show nie jest najlepszy i najpewniej słuszną decyzją byłoby zostawienie oryginalnego nazewnictwa. Ale – po obejrzeniu serialu – przyznaję, że tytuł to sprawa w tym przypadku absolutnie kosmetyczna, która nie razi aż tak po oczach. Już po pierwszych scenach tej produkcji kompletnie zapomniałem, że jeszcze jakiś czas temu pieniłem się o polskie tłumaczenie. A wszystko dlatego, że Filuś i Kubuś to naprawdę kawał dobrego, hecnego serialu.
Nie jestem zbytnio na bieżąco z serialami animowanymi innymi niż te skierowane ku bardziej dorosłej publice. Namiętnie oglądam South Park, a z zaległymi sezonami czeka Final Space oraz Paradise PD. Jakiś rok temu miałem jednak okazję pobieżnie zapoznać się z kilkoma nowymi animacjami ze stajni Cartoon Network, jak Fungisy czy Między nami, misiami. Moje odczucia? Bardzo podobne do tych, które towarzyszyły mi po seansie Filuś i Kubuś. Jeśli to jest ogólny poziom dzisiejszych seriali animowanych, to jestem pod głębokim wrażeniem.
Zobacz również: All of Us Are Dead – recenzja serialu. Zombie odżyły na nowo
Bo i Fungisy, i Między nami, misiami i The Cuphead Show z powodzeniem można oglądać całą rodziną. Oferują treści, przy których mogą się bawić zarówno dzieci, jak i dorośli. Nie jest to ta uniwersalność, którą ma chociażby Disney, bo jednak wymienione seriale bardziej skłaniają się ku młodszej widowni, niemniej mogą przyciągnąć do siebie z powodzeniem dorosłego widza. Czym przyciągnął mnie Filuś i Kubuś? Ano co oczywiste unikatową szatą stylistyczną i – co mniej oczywiste – humorem!
Nie przeszedłem gamingowego oryginału, bo znam znacznie łatwiejsze, szybsze i przystępniejsze sposoby na wkur*ianie się. Niemniej, Cuphead bardzo doceniam za koncept i właśnie szatę graficzną. Twórcy serialu lekko zmodyfikowali to, co znaliśmy z gry i nieco podrasowali od strony technicznej. Moim zdaniem jest to zmiana jak najbardziej na plus, bo o ile w grze surowy klimat pasował jak z nut, w Filuś i Kubuś raczej nie zdałoby to testu. Wygląda to nieco gładziej i płynniej i mimo swego oldschoolowego charakteru, jest jednocześnie zgodne z dzisiejszym nurtem animacji w kreskówkach telewizyjnych.
Zobacz również: Uncharted – recenzja filmu. Można stworzyć dobry film na podstawie gry? No można!
Scenariuszowo, The Cuphead Show czerpie pomysły z oryginału pełnymi garściami, bardziej je rozwijając i rozbudowując. Pojawiają się więc tu znane z gry wątki Diabła, Pana Kostka czy przegrania duszy przez naszych tytułowych bohaterów. To bardzo prosta i udana komedyjka, nie siląca się na większą głębię. Pod względem humoru produkcja trzyma naprawdę wysoki poziom. Wiele żartów mi naprawdę siadło – nie wiem, czy to akurat z gry czy inwencja polskich tłumaczy, ale nazwanie Dziadka Dzbanem za każdym razem mnie rozwalało.
Zobacz również: Liga Potworów – recenzja filmu. Czyli jednak da się zrobić zabawną animację dla małych i dużych!
Jest jednak jeden, poważny minus. Jak to często bywa z bajkami dla dzieci od ostatnich kilkunastu lat – stężenie krzyków i głośnych dźwięków może spowodować poważne skutki uboczne w postaci dostania pier*olca. Filuś i Kubuś to ten nurt bajek, który nazywam bajkami ADHD – ciągle coś się musi dziać na ekranie, żeby dziecko nie mogło oderwać uwagi od telewizora czy monitora. Jest to cholernie uciążliwe i mimo, że serial oferuje bardzo przystępną formę – pierwszy sezon liczy 12 odcinków, z czego każdy trwa zaledwie 15 minut – to absolutnie nie polecam go oglądać na raz. Ból głowy gwarantowany.
Czekam na drugi sezon, jeszcze jak. Twórcy mają jeszcze masę materiału źródłowego do wykorzystania i wręcz nie mogę się doczekać, by zobaczyć ich wizję przeniesienia bossów z Cuphead na realia serialu. Fajne to, fajne, polecam.