Belle, czyli uwierzyć w siebie. O najnowszym anime, które podbija polskie kina

Możliwość zobaczenia japońskiego anime na wielkim ekranie to zawsze jakaś niecodzienna okazja. I nie chodzi wcale o wydarzenia typu Tydzień z anime w kinach studyjnych. Belle Mamoru Hosody w miejscu, który ma bogate miejsce w moim życiorysie, czyli Cinema City Bonarka (wybacz, szefie), można w tygodniu premiery zobaczyć w trzech wydaniach. Po japońsku z polskimi napisami oraz z polskim dubbingiem na zwykłej sali i na sali VIP. A seanse w różnych kinach odbywają się kilka razy dziennie. Jest to na pewno coś, co warto wziąć pod uwagę przeglądając repertuary, choćby z samej ciekawości.

Japońskie anime w Polsce ma całkiem niezłą pozycję, wystarczy zerknąć tylko choćby na ilość ocen na Filmwebie i zestawić je z innymi wschodnioazjatyckimi produkcjami. Dla przykładu: kilka dni temu obejrzałem w końcu Zagadkę zbrodni, którą 19 lat temu wyreżyserował oscarowy twórca oscarowego Parasite Joon-ho Bong. Film dość znany, od dawna zalegał mi na wirtualnej półce do obejrzenia. Ilość ocen na teraz? Niecałe 14 tysięcy. Po obejrzeniu Belle i zbierając się do tej para-recenzji, patrzę, co tam wcześniej ten Mamoru Hosoda nakręcił.

Zobacz również: Drive my car – recenzja filmu. Jak odnaleźć emocje

Nie będąc jakimś fanem anime, jednak uznając, że coś tam o filmach wiem, widzę tytuły, o których wcześniej nie słyszałem. Ilość ocen? Ponad 15 tysięcy. Czyli chyba jednak więcej o filmach nie wiem, niż wiem. I wiadomo, Pokemony czy Dragon Balla to oglądał chyba każdy, ale dobre ponad 100 tysięcy ocen dla perełek studia Ghibli, czyli Spirited away i Ruchomego zamku Hauru potwierdza moją tezę z początku tego akapitu. Anime w Polsce ma się naprawdę dobrze.

Jest zatem szansa, że kina na Belle się zapełnią i wkrótce będziemy mogli oglądać kolejne anime na wielkim ekranie. A przeżycie jest naprawdę spore, jak wejście do innego świata. W inny świat wchodzimy też w samym filmie i to już od początku. U – tak się ten świat nazywa, jest wirtualną rzeczywistością. Możemy tam stworzyć swojego wirtualnego awatara, który na podstawie jakichś aplikacyjnych nowinek technicznych nadaje awatarowi cechy nas samych. To nie tak, że my ustalamy cechy fizyczne i osobowość. Możemy co najwyżej wgrać zdjęcie, a aplikacja z poziomu telefonu i jakichś fikuśnych słuchawek zrobi naszą najlepsza personifikację. Często z cechami, których się nie spodziewamy, albo które, niestety, często sami podświadomie blokujemy.

Belle 1
Belle. Kadr z filmu.

Suzu jest nastolatką, mieszka z tatą i pieskiem bez łapki (;_;). Będąc dzieckiem straciła mamę w tragicznych okolicznościach i to wydarzenie dalej odciska na niej piętno. Minęło jakieś 10 lat, a ona nadal nie może złapać z tatą tak przyjacielskiej relacji, jaką miała z mamą. Od małego poprzez mamę zainteresowana muzyką, pierwsze brzdąkania wykonywała w aplikacji pokroju Virtual Piano na jej telefonie. Teraz, mając te jakieś siedemnaście lat, chowa się pod ksylofonem na próbach chórku, wstydzi się pokazać przy tych ładniejszych w jej oczach koleżankach. A jak już odezwie się do niej ten przystojny kolega, to Boże uchowaj. Jeszcze coś koleżanki podpatrzą i będzie drama na pół prefektury.

Zobacz również: Piosenki o miłości – recenzja filmu. Nutka uczuć

Aż tu nagle… Tworzy konto na U i się zaczyna. Z nieatrakcyjnej (w swoich oczach) szarej myszki aplikacja wytwarza jej awatara: różowowłosą piękność o głosie jak dzwon. Taką też nazwę użytkownika przyjmuje Suzu, nie chcąc być rozpoznaną: Bell. Bell, czyli po angielsku dzwon, czyli po japońsku… Suzu. Jakby ktoś nie wierzył, tak się to pisze: 鈴. Z nowym wyglądem, w nowej rzeczywistości, z brakiem możliwości bycia rozpoznaną, Suzu w świecie U zaczyna sobie podśpiewywać pod nosem, robiąc to coraz śmielej. W U jest pełno awatarów, kto by się tam przecież interesował jakimś zwykłym, szarym życiem z problemami, skoro w tym wirtualnym jest fajnie i nikt cię nie rozpozna. Suzu, a w zasadzie już Belle, robi tam niesamowitą furorę swoimi genialnymi możliwościami wokalnymi. A jak rano się budzi, to ma w aplikacji tylu obserwujących, że po niemiecku słowo opisujące tę liczbę zajęłoby pewnie z trzy wersy.

Belle 2
Belle. Kadr z filmu

Belle na pierwszy rzut oka jest przeciwieństwem Suzu. Przebojowa, adorowana, podziwiana i przede wszystkim – pewna siebie. Widać to zwłaszcza w kontrze do rzeczywistych wydarzeń, z początku nie chce się nam wierzyć, że to ta sama osoba. Świat U charakteryzuje się tym, że nikt nie wie, kto kryje się za awatarem. Jedynie miejscowi… Agenci? Avengersi? mogą za jakieś poważne przewinienia ujawnić rzeczywiste personalia danej postaci. Tożsamość Belle też jest przedmiotem dociekań, ale nie jest to jakoś nachalnie potrzebne do wyjaśnienia. Jak mawia jedna z postaci, czy wiedząc, kto to jest, Belle byłaby dalej tak ciekawa i interesująca? No weźmy sobie za przykład Króla Polskiego Internetu. Czy ujawnienie tożsamości Klocucha jest w ogóle komukolwiek potrzebne?

Zobacz również: Inni ludzie – recenzja filmu. Trudne sprawy

Gdy Belle daje koncert w U (to chyba nawet powszechne już, są podobno koncerty w Minecrafcie?), przerywa go swoim atakiem Bestia-Smok. Lokalny szef Avengersów określa go mianem jedynego zła w świecie U, któremu zależy na zepsuciu wszystkiego. Belle jednak… Wyczuwa w nim coś znajomego, wspólnego, sama widzi jakąś więź między nimi i stara się pomóc Bestii. Tu wchodzimy już, jak można się spodziewać, na japońską interpretację bajki Disneya. Piękna (w oryginale jej imię Bella) i Bestia (w oryginale… Beast, heh) wychodzi w tej interpretacji na dużo wyższy i dojrzalszy poziom. Choć ten z pozoru zły też mieszka w zamku na odludziu, przypominającym z wyglądu wspomniany wcześniej Ruchomy zamek Hauru i nie chce za żadne skarby pomocy pięknej nieznajomej, to w głębi duszy cierpi i jest do niej bardziej podobny, niż może się mu wydawać.

Belle 3
Belle. Kadr z filmu.

Rozwiązanie tożsamości Bestii będzie celem nie tylko Belle, ale tu zostawimy może składowe fabularne. Choć sama fabuła i relacje między postaciami nie są napisane jakoś wybitnie, a wręcz zwykle poprawnie, to na pierwszy plan wybija się tu warstwa audiowizualna i zwłaszcza emocjonalna. Film dotyka bardzo współczesnej tematyki społecznej. Ucieczka do jakiegoś nierealnego, wyimaginowanego świata, żeby tylko choć na chwilę porzucić życiowe problemy. Chęć bycia kimś innym, brak akceptacji siebie, odrzucanie pomocy, niedopuszczanie innych. Kto nikt nigdy nie odczuł czegoś z dwóch poprzednich zdań, niech pierwszy rzuci smartfonem. Tymczasem Suzu, tak wycofana, tak pogodzona z losem, tak niechętna na poprawę swojego życia dostaje lustrzane odbicie najlepszych cech siebie w ekranie smartfona, nadane przez aplikację. Bo każdy widzi, jak jest pomocna, uczynna, zaradna, empatyczna i po prostu dobra. Choć może troszkę zagubiona.

Zobacz również: Zaginione miasto – recenzja filmu. Kino przygodowe nadal w formie

I może jeszcze na koniec przed podsumowaniem coś o wersji polskiej. W sumie to pierwszy raz o filmie usłyszałem, jak dowiedziałem się, że Daria Zawiałow zdubbinguje główną postać. Sama jest fanką anime, jej ostatnia płyta Wojny i noce jest tym mocno inspirowana. Darię bardzo lubię, jej piosenki również, więc jako jedna z najbardziej utalentowanych polskich piosenkarek wydaje się idealnym wyborem do roli Suzu/Belle. To w zasadzie jej pierwsza większa przygoda z kinem. Podobnie jak Kaho Nakamury – japońskiej wokalistki popowej, która udzieliła głosu w oryginalnej wersji językowej. Póki co, byłem na wersji japońskiej z napisami, bo po prostu lubię brzmienie tego języka, ale wersję dubbingową pewnie też obejrzę. W internetach do przesłuchania jest kilka piosenek Darii z tego filmu, wyszły inaczej niż oryginały, ale równie świetnie. Tu jeszcze zwiastun z dubbingiem, jakby ktoś chciał:

Ostatnim anime, które mogliśmy regularnie zobaczyć w multipleksach, było (chyba) Mirai i to 4 lata temu. A jak nie Mirai, to już nie wiem co. Fajne nawiązanie, bo też wyszło spod ręki Mamoru Hosody. A co nam pokazał w Belle? To, czym anime powinno być. Na pierwszy rzut oka, jak powiedzą wielcy znawcy kina, to zwykła chińska bajeczka. Jednak dalej, głębiej, dostajemy pięknie przedstawiony świat. Świat, który pod tą charakterystyczną kreską, pod feerią barw, pod wspaniałymi, dźwięczącymi w głowie przez następne godziny piosenkami, nie jest zwykłą bajeczką.

Zobacz również: Batman – recenzja filmu. Gacek, którego potrzebowałem

To dojrzałe społeczne kino, poruszające ważne życiowe problemy, z pozoru zwyczajne, a przez to często bagatelizowane. Jeśli już coś chcemy tu bajkowego dołożyć, to metaforyczność i moralizatorstwo. Tym zawsze stały największe produkcje studia Ghibli, tym bardzo często stoją inne filmy anime. Możemy się dobrze bawić, możemy się zachwycać, wzruszać i zadziwiać. Ale najlepiej już, jak się zastanowimy, zreflektujemy, wyciągniemy wnioski. A przede wszystkim, zaakceptujemy siebie i nie zaczniemy toczyć bezsensownej walki z samym sobą. Wtedy, w krytycznych sytuacjach, nie będziemy musieli uciekać z naszego, realnego świata w jakikolwiek inny.

Plusy

  • Idealnie współczesna tematyka filmu i przeinterpretowanie Pięknej i Bestii na obecne realia
  • Każda pozycja ze ścieżki dźwiękowej jest rozgwiazdą w morzu gwiazd
  • Bawi, uczy, wzrusza, chwyta za serce. A jak wyciągnie się jakieś wnioski, to już w ogóle super

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Fabularnie jest trochę średnio, widać skróty, a relacje między większością postaci nie są jakieś wybitne
  • Jak ktoś chce się czepiać, to działanie i struktura U nie jest jakoś specjalnie wyjaśniona
Kamil Kołodziejczyk

Zasiedziany od lat w DOBRYCH Star Warsach twórca zbyt długich zdań i złożonych opowieści, a także fan filmów inspirujących do dyskusji i gier, do których nie są potrzebne żadne inne osoby. W kinie lubi przede wszystkim mądre narracje i ciekawą kompozycję, a poza kinem dobre, płynne produkty, bezsensowne ciekawostki i czasem ludzi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze