Historia Michaela Cimino. Czyli o tym jak (prawie) zabito Hollywood

Michael Cimino jest dziś znany jako reżyser, który prawie zabił Hollywood. I chociaż historia Fabryki Snów zna wiele przypadków w których filmy zaliczały potężne wtopy, tracąc przy tym dziesiątki milionów dolarów, to historia Wrót Niebios zmieniła branżę na zawsze. Zapraszam was na niesamowitą historię Michaela Cimino i jego filmu – Wrota Niebios.

Jest rok 1981. Fani kina z niecierpliwością wyczekują recenzji nowego filmu Michaela Cimino – reżysera hitowego Łowcy Jeleni. Niestety, ale tym razem poszło coś nie tak. Wśród recenzji pojawiały się opinie takie jak ta Vincenta Canaby’ego z New York Timesa, który powiedział, że Wrota Niebios wyglądają jak grubas na przyspieszonej diecie. Niby szczuplej ale trudno na niego patrzeć. Inne opinie wyglądały podobnie. Kathleen Carroll z New York Daily News powiedziała, że im dłużej patrzysz na ten film, tym dłużej nie obchodzi Cię ta historia. Nie ma tam ani jednego dobrego występu!

Zobacz również: Najlepsze filmy lat 80-tych

Lubimy obserwować cudze porażki. Jest w nich coś niezwykle urzekającego, ale równocześnie dowartościowującego nasze jakże kruche ego. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie odczuwał radości kiedy Brazylia na swoim mundialu dostawała od Niemców. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie śmiał się na filmach takich jak Ciacho Patryka Vegi, ale nie dlatego bo były śmieszne, a dlatego, że były tak urzekająco wręcz słabe.

David Foster Wallace napisał w swojej książce Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię. Eseje i rozważania, że jako ludzie jesteśmy niebezpiecznie podobni w swoich wulgarnych, prymitywnych i głupich zainteresowaniach. I choć odnosiło się to do telewizji, tłumacząc, że właśnie dlatego telewizja karmi nas atrakcyjnymi blondynkami w skąpym bikini, a nie kondorem, który spokojnie szybuje sobie gdzieś w Kolumbii, miłość do oglądania porażek też pasuje tu idealnie.

Zobacz również: Wilkołak nocą – recenzja filmu. Cukierek, czy psikus?

Porażki przecież są w końcu wulgarne, prymitywne i głupie, dzięki czemu o wiele łatwiej możemy się nimi zaspokoić i o wiele łatwiej naśmiewać się z nich w tym, jak powiedziałby Wallace, pełnym pustej ironii świecie.

Problem polega na tym, że dużo trików postmodernizmu: ironia, cynizm, brak szacunku, są teraz częścią tego co osłabia samą kulturę. 

Ironii która w jego głowie nie gwarantowała żadnych konkretnych rozwiązań, ale która żyła i żyje nadal, bo trudno wyobrazić sobie życie bez niej. Bez tak przydatnego i niemożliwego do pokonania narzędzia do opisywania kolejnych złych piosenek, komentarzy, czy w końcu filmów. I dziś będzie o jednym z tych ostatnich. O prawdopodobnie najbardziej dotkliwej i najbardziej bolesnej porażce w historii Hollywood, która choć też nie mogła sobie z ironią poradzić, może nie była wcale tak wulgarna, prymitywna i głupia. Ale żeby nie wyprzedzać. Zacznijmy od początku.

Zobacz również: Najlepsze polskie filmy, część I: 1929-1969


Take me along, if You love me!


W 1968 roku, linie lotnicze United Airlines zaczęły jesień z wyjątkową kampanią reklamową – Take me along. Zasady promocji, jaką wymyślili włodarze linii były bardzo proste. Każdy żonaty mężczyzna mógł dokupić swojej żonie bilet za 1/3 jego ceny. Dzięki temu, biznesmani tamtych czasów mogli zabrać swoje urocze małżonki na biznesowy wypad – Bahamy, Wyspy Dziewicze, Kanada może jakaś. Promocja cieszyła się wielką popularnością. United Airlines na zachęcaniu kobiet do latania zarobiła krocie, jednak pojawił się pewien mały problem.

Otóż kiedy United Airlines przysyłało do małżonek owych biznesmanów listy z gratulacjami o odbyciu swojego pierwszego, dziewiczego, lotu, okazywało się, że wiele małżonek nie widziało o jaki lot chodzi. Według miejskiej legendy, United Airlines miało na sumieniu kila tysięcy małżeństw. Problem ten jednak milkł, kiedy księgowi liczyli zyski. Take me along odniosło wielki sukces. Kampania ta była dowodem, że tam gdzie telewizja, tam i bardzo duża ilość pieniędzy. Dzięki temu sukcesowi, nikt z zarządu UA nie pamiętał już, że młody reżyser, któremu powierzono nakręcenie owej reklamy, przekroczył budżet o kilkaset procent i dostarczył reklamę zleceniodawcom kilka tygodni po terminie.

Zobacz również: Dyskretny urok zła – dlaczego uwielbiamy psychopatów?

Hollywood jednak zmagało się w tym samym czasie z problemem braku pieniędzy. Kiedy młodzi ludzie zaczynali swoje dorosłe życie z kolorowymi telewizorami w salonach, przestając czytać o seksie, a ten seks zacząć uprawiać, stało się jasne, że w kinach nie było dla młodych ludzi nic ciekawego. Sale kinowe były zdominowane przez romansidła i musicale, których jak ognia większość młodych unikało.

Ten obraz Hollywood zmienił jednak Arthur Penn ze swoim Bonnie i Clyde, serwując młodemu widzowi to czego od tak długiego czasu poszukiwał w kinie. Przemoc, antybohaterzy, pościgi, wybuchy, czy seks oralny – to wszystko stało się pociągające właśnie dzięki Bonnie i Clyde. Wszystko to pomimo krytycznych ocen recenzentów, którzy mieszali ten film z błotem. Nawet Jack Warner, właściciel Warner Bros., po zobaczeniu filmu Penna, nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi. Jak wspomina sam Penn, po obejrzeniu wersji przedpremierowej Warner spytał wszystkich obecnych na sali: co to do cholery ma być? Reżyser wspomina, że odpowiedział swojemu włodarzowi: wiesz Jack to taki hołd dla świetnych gangsterskich filmów z biblioteki Warner Bros.. Warner przytaknął tylko, spojrzał na Penna i odpowiedział: czym do kurwy jest hołd?

Zobacz również: Teraz Dobrze?! – recenzja płyty. Artyzm czarnego humoru

Mimo wszystkich tych perturbacji film trafił do kin i trafił dokładnie do tych do których miał trafić. Młodzi ludzie tamtej ery byli zachwyceni, krytycy albo wycofywali się, albo przepraszali za swoje recenzje, a  panowie z wypchanymi ponad stan kieszeniami zielonych, którzy kręcili całym biznesem, chyba po raz pierwszy i ostatni, stwierdzili, że to nie oni są w tym wszystkim najmądrzejsi. Bonnie i Clyde stał się klasykiem, a właściciele wielkich wytwórni zaczęli dawać szansę tym młodym gniewnym, którzy dopiero co raczkowali w tym biznesie. Jak się później okazało wśród nich były takie tuzy jak: Francis Ford Coppola, Martin Scorsese, Steven Spielberg, George Lucas, Woody Allen, Peter Bogdanovich, Ron Howard, Roman Polański, a także ten człowiek od reklamy United Airlines – Michael Cimino.


Łowca Jeleni – czyli jak być perfekcyjnym aż do bólu


I gdy tylko zaczynasz kręcić, chmura zasłania słońce. Niszczy cały kadr. Góra dobrze o tym wie. I czeka. Zaczyna Cię testować. Czy zdecydujesz się na przeciętny kadr? Czy poczekasz na świetny? Jak długo powinieneś czekać? I góra czeka na twój ruch, żeby zobaczyć, czy masz odwagę czekać. Jeśli czekasz, góra nagle mówi „okej”. Pokażę Ci swoje piękno. I wtedy dostajesz kadr. Ten perfekcyjny kadr.

Michael Cimino.

Ten cytat chyba najlepiej definiuje Michaela Cimino. Reżysera, którego świat, jeśli ma za coś pamiętać, to za Łowcę Jeleni. Epicką historię o ludziach którzy przez całe swoje życie byli gotowi na bycie kimś więcej, ale często orientowali się, że bycie ludźmi to zbyt wiele do zniesienia. Film niby o Wietnamie, jednak kompletnie inny. Film który tak skutecznie pokazuje, że wojna to utracone marzenia. Filmie wojennym, który zaczyna się godzinnym weselem, tylko po to abyśmy my jako widzowie zrozumieli co niedługo bohaterowie mają stracić. W końcu filmie tak pięknie nakręconym, że recenzenci nie mogli wyjść z podziwu.

Zobacz również: Joker nie taki dobry. Ale ważny

Cimino w swoim perfekcjonizmie czekał na swoje idealne ujęcie kilka dni, bo góra przysłaniała mu idealne ujęcie kilka razy. W końcu filmie za który Michael Cimino otrzymał dwa Oscary. Właśnie w tamtym momencie, przez Łowcę Jeleni każdy chciał współpracować z Cimino, bo każdy widział przyszłość w Cimino. Przyszłość jednego z tych największych nazwisk kiedykolwiek, któremu nie mogło się nie udać po prostu, i który miał tyle znakomitych filmów do nakręcenia. Więc co poszło nie tak?


Wrota Niebios – czyli jak zamordować wytwórnię i prawie całe Hollywood


Cóż kilka rzeczy, co najmniej. Zaraz po Łowcy Jeleni Michael Cimino wziął się za Wrota Niebios. Kolejny film Cimino miał być wielkim filmem o emigrantach ze wschodniej Europy, którzy pod koniec XIX wieku kradli krowy amerykanom i poszli z nimi na wojnę pod drzewem. Brzmi jak coś najdalej oddalonego od interesującego pomysłu kiedykolwiek, ale Cimino mógł wtedy tak naprawdę wszystko. Dostał od United Artists siedem i pół miliona dolarów budżetu i wolną rękę w podejmowaniu decyzji. Cimino wyjechał więc na granicę z Kanadą kręcić swój film, zatracając się powoli w swoim szaleństwie.

I zacznijmy od tego, że aby nakręcić scenę, jak główny bohater kręci biczem w statystów, uznał, że trzeba wszystko powtarzać pięćdziesiąt razy. Cały dzień zdjęciowy poszedł na kilkunastosekundową scenę. Bo Cimino przez cały dzień szukał tego jednego, perfekcyjnego ujęcia, z których wyłącznie miały składać się Wrota Niebios. Po pierwszym tygodniu miał sześciodniowe opóźnienie, a pierwszy milion wydał na materiał z którego można było skleić raptownie półtorej minuty filmu. A to dopiero początek okrutnej historii Wrót Niebios.

Zobacz również: Najlepsze filmy DC

Perfekcjonizm reżysera skazał jego najnowsze dzieło na niemal pewną porażkę. Każda rzecz na jaką decydował się Cimino na planie zwiastowała kolosalne wręcz problemy. Cimino nakazał chociażby zbudować cały system irygacyjny tylko po to aby trawa podczas ostatniej wielkiej sceny wyglądała idealnie. Reżyser dobierał także statystów jak na wuefie. Ustawiał ich w szeregu i pojedynczo, palcem, wskazywał na tych którzy jego zdaniem najlepiej pasowali do sceny, a zdarzyło mu się także zburzyć całe miasto wybudowane na planie, bo przestrzeń pomiędzy budynkami musiała być dwa metry szersza. Konstruktorzy doradzali zburzenie tylko połowy, bo przecież miasto można było przesunąć o dwa metry w prawo albo w lewo, ale Cimino uparł się, że budowę trzeba zacząć od nowa, tak żeby nawet o centymetr nie naruszyć kompozycji kadru.

Strony: 1 2

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze