The Last of Us – recenzja pierwszego odcinka

No i doczekaliśmy się – pierwszy odcinek adaptacji gry The Last of Us ujrzał światło dzienne. Czy zachwyty nad produkcją HBO, którymi od kilku dni żyje Internet, są zasłużone? 

Gdy The Last of Us miało swą premierę w czerwcu 2013 roku, niemal z miejsca stało się wizytówką PlayStation i jedną z najważniejszych gier, które kiedykolwiek powstały. Bardzo dojrzała i filmowa opowieść o Joelu i Ellie i ich wędrówce po post apokaliptycznych Stanach Zjednoczonych zachwycała i zachwyca po dziś dzień. Swoją narracją, reżyserią, światem przedstawionym czy samymi bohaterami. I choć gra miała perfekcyjne zakończenie, myśl nie zabija się kury znoszącej nagrody GOTY ma jednak znacznie większą moc sprawczą. Tym samym dostaliśmy remaster na PS4, całkowicie niepotrzebny remake i chyba jeszcze bardziej niepotrzebny sequel, który – delikatnie rzecz ujmując – podzielił fanów TLOU.

Zobacz również: Najlepsze seriale HBO

Mniej więcej w tym samym czasie, oficjalnie ogłoszono przeniesienie gry na język telewizyjny. Po nieudanych wysiłkach wyprodukowania wpierw filmu, a następnie krótkometrażowej animacji, ekranizacja The Last of Us znalazła swoje miejsce jako serial w stajni HBO. Ludźmi odpowiedzialnymi za kształt produkcji zostali Craig Mazin (dobrze znany z serialu Czarnobyl) oraz jeden z głównych mózgów stojących za marką TLOU, a obecnie współszef Naughty Dog – Neil Druckmann.

Należę raczej do tej grupy pasjonatów popkultury, która podchodzi dziś z dużą rezerwą do nowo zapowiedzianych produkcji, a w szczególności sequeli, rebootów czy adaptacji. Nie wiem czy to jest naprawdę aż tak opłacalny trend, ale w dzisiejszych czasach głównym narzędziem marketingowym jest zrobienie hałasu. Nie ważne jak mówią, byleby mówili. Widać to zatrważająco często – twórcy stawiają na kontrowersyjne wybory, które momentalnie powodują podział wśród danej społeczności fanów, a co za tym idzie o produkcji nie przestaje być cicho jeszcze długo po jej premierze.

Zobacz również: Wielka wojna o Pierścienie Władzy – o toksyczności Hollywoodu i fandomów

Niestety, nie mogę wbić się w głowy producentów i nie mogę określić ze stuprocentową pewnością, że robią to specjalnie, dla darmowej reklamy. Mogę za to powiedzieć, że doprowadza to do nużącego już schematu, którego finał zazwyczaj łatwo można przewidzieć. Wojenki w Internecie, wszechobecna toksyczność, wielka klapa i obwinienie fanów za niepowodzenie produkcji. Wiele jednak wskazuje na to, że mimo całkiem kontrowersyjnych wyborów w obsadzie i rokowań Damiana, The Last of Us nie podzieli losu Pierścieni Władzy, Wiedźmina czy Velmy.

Bo mimo niezrozumiałego dla mnie castingu dwójki głównych bohaterów (już pal licho małą Sarę), TLOU robi wiele rzeczy naprawdę, naprawdę dobrze. Czego obawiała się spora część moich znajomych, to próba sprzedaży czwarty raz tej samej historii. Na szczęście serial nie idzie na łatwiznę i choć kilka dialogów zostało żywcem zapożyczonych z gry, tak twórcy starają się rozbudować fabułę oryginału o nowe sceny. Wszystkiemu towarzyszy do tego wprost doskonała, co raz rzadziej spotykana jakość produkcyjna. Od pierwszych chwil serialu czuć, że The Last of Us ma budżet, wizję i ogromne serducho.

Zobacz również: Wieloryb – recenzja filmu. W tranie prawda

I jedyne co mnie wciąż odstrasza od tego serialu, jedyne, co dudni mi w głowie i przestrzega przed pokochaniem go to ten przeklęty casting Joela i Ellie… Za grosz nie mogę się przekonać po pierwszym epizodzie ani do Pedro Pascala, ani tym bardziej do Belli Ramsey. W obu tych postaciach brakuje mi cech oryginalnych Joela i Ellie, ciężko mi ich polubić, co w grze przyszło bardzo szybko i bardzo naturalnie. Oby wraz z kolejnymi epizodami się to zmieniło, jednak żywię sporą obawę, że tak się może nie stać.

Oczywiście, wciąż mówimy zaledwie tylko o jednym epizodzie, 120-stu minutach wprowadzających widzów w świat The Last of Us. Przed nami jeszcze 8 epizodów, podczas których może zdarzyć się dosłownie wszystko. Na pierwszy rzut oka jednak – rokowania są jak najbardziej obiecujące. No, może do czasu sezonu drugiego

Plusy

  • Nie robi kopiuj-wklej względem gry i stara się rozwinąć oryginalny scenariusz o nowe pomysły
  • Wysoka jakość produkcyjna
  • Triss i Marlene - top!

Ocena

8.5 / 10

Minusy

  • Za grosz nie mogę przekonać się do Ellie i Joela i obawiam się, że to może się nie zmienić...
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze