Trochę gamingowa posucha w tym roku, co?
Chociaż 2024 rok zaczął się z wysokiego C i tytułów była cała gromada, tak od dobrych 2-3 miesięcy, nie ma w zasadzie w co grać. Oki, sequel Hellblade – tyle, że gra starcza na jakieś 8 godzin max. Poza tym – wieje pustkami i zdaje się, że jedynymi usatysfakcjonowanymi graczami mogą być miłośnicy wielkiego N. Tu bowiem mamy całkiem ciekawą, a nader wszystko zróżnicowaną listę tegorocznych premier. Biorąc pod uwagę także i bogatą końcówkę zeszłego roku (Super Mario RPG, WarioWare: Move It!, Detective Pikachu czy w końcu cudowne – nomen omen – Wonder) posiadacze Switcha zdecydowanie nie mogą narzekać na brak premier. Co do ich jakości – z tym bywa różnie i wydaje mi się, że sporo zależy od podejścia oraz gustu. Nie inaczej jest z najnowszą premierą na konsolę Nintendo – Paper Mario: The Thousand-Year Door.
Zobacz również: Princess Peach: Showtime! – recenzja gry. Księżniczka niejedną ma twarz
Paper Mario: The Thousand-Year Door to kolejny remake gry sprzed lat od Nintendo, który części graczy ma umożliwić zapoznanie się z kultowym tytułem z trudnodostępnej czy przestarzałej dziś konsoli (w tym przypadku GameCube), a części przypomnieć stare, dobre czasy młodości. Idea wedle mnie jak najbardziej słuszna (w przeciwieństwie do tego tutaj), szczególnie przydatna dla graczy w Polsce, gdzie konsole Nintendo nie były tak popularne jak PC-ty czy PlayStation. Ja sam z tego korzystam pełną gębą i jako świeżak w świecie Mariana i spółki, wyczekuję każdego kolejnego remake’a z nieukrywaną radością. Jako wielki fan Origami King, Tysiącletnie Drzwi były jednym z moich must-play tego roku. A gdy już ją odpaliłem – bardzo szybko się od niej odbiłem.
Zobacz również: Najlepsze gry 2024 roku
Stety albo niestety, Paper Mario: The Thousand-Year Door to oldschool pełną gębą. Nie mam wątpliwości, że Ci, którzy w niego grali te dwie dekady temu czy miłośnicy starych jRPG-ów będą z tego powodu wniebowstąpieni. To gra bardzo długa (25-30 godzin luźno), bardzo powolna i nieśpieszna, gdzie czeka nas niezliczona ilość bardzo podobnych do siebie walk i backtrackingu. Teraz ktoś złośliwy może rzec – No to gościu, ten opis idealnie pasuje do Origami King, a pisał żeś dopiero co, że jesteś fan rzeczonego tytuły – to jak to jest? Zgadza się, oba tytuły noszą nazwę Paper Mario nie bez przyczyny. Są do siebie bardzo podobne i łączy je naprawdę sporo nie tylko w kwestii świata (co oczywiste), ale także i samej rozgrywki. Tyle, że to, co w The Thousand-Year Door bardzo szybko się nudzi i irytuje, tak w Origami King angażuje, ciekawi i zachęca gracza do inicjatywy, eksploracji świata i kombinowania w walce. Origami jest dla mnie zdecydowanie bardziej przystępne i nowocześniejsze w swych założeniach, podczas gdy najnowsza produkcja Nintendo stanowi prawdziwy oldschool – czasami uroczy, czasami archaiczny, ale w założeniach rozgrywki wierny oryginałowi z 2004 roku. .
Czy to znaczy, że to zła gra jest? Ano nie, absolutnie. Jak to w grach z Marianem bywa, widać, że włożono tu sporo serducha i jakość stała się właściwie już niejako synonimem exów na Switcha (no, może poza 1-2 wyjątkami…). W zasadzie, ciężko narzekać też na brak różnorodności w switchowych premierach, bo jak spojrzycie na ostatnie kilka-kilkanaście miesięcy, paleta gatunków czy tematyki, którą proponuje swym odbiorcom Nintendo, jest zaprawdę imponująca i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Co prawda, różnorodna już nie jest sama fabuła, bo jak po raz kolejny człowiek widzi, że Mario musi ratować księżniczkę Peach, to pół mózgu automatycznie obumiera na kilka minut.
Zobacz również: Indika – recenzja gry. Dzieci Bułhakowa
Taka to recenzja-nie recenzja, ale przyznam wam szczerze, że to jak dla mnie jedna z bardziej specyficznych gier ostatnich lat. Istny relikt przeszłości, trochę jak Super Mario RPG. Gratka dla fanów Mariana i miłośników oldschoolu, ale jednak Ci, którzy naparzają przede wszystkim w nowe tytuły, mogą się ostro wynudzić. Dlatego przed zakupem zastanówcie się dobrze, do której grupy należycie.