Ghostwire: Tokyo – Recenzja gry. Uwierz w ducha

Z miłości, przez uwagę, po obojętność. Takie relacje łączyły mnie odpowiednio z Ghostwire: Tokyo na przestrzeni czasu. Jednak finalnie coś skusiło mnie do podjęcia się przygody z tymże tworem. Może to przez moje uwielbienie do kultury Japonii? A może, bo jestem zbyt naiwny? 

Gatunek survival horror bogaty jest w bardzo długą historię straszenia graczy. Bowiem prócz monstrów i niespotykanych mar, przerażenie sprawiać potrafi uczucie beznadziei, ograniczonych zasobów i nadchodzącej porażki. Do perfekcji takowy system opracowali Japończycy właśnie. Tym bardziej cieszy, że z tego kraju wciąż tego typu twory wychodzą i poziom trzymają. A przypomnieć warto, że Tango Gameworks swoją cegiełkę w tym gatunku dołożyło. Są oni bowiem odpowiedzialni za dwie części ciepło przyjętej serii The Evil Within, nomen omen dla Bethesdy produkowanej również. Czy jednak Ghostwire: Tokyo podtrzymało poziom studia?

Zobacz również: Total War: Warhammer III – recenzja gry. Stary świat pogrążony w chaosie

W centrum Tokyo dochodzi do wypadku drogowego, w którym uczestniczy nasz główny bohater, Akito. Okazuje się jednak, że nie jest to największa tragedia, jaka przydarzyć się ma w najbliższym czasie. Albowiem miasto w jednej chwili spowija gęsta mgła, a prawie wszyscy mieszkańcy znikają bez śladu. Gdyby nieszczęść było mało, metropolię nawiedzają złe duchy, które przejmują nad nią władzę pod przywództwem tajemniczego okultysty w tradycyjnej masce Hannya.

Akito w mistyczny sposób łączy swoje siły z KK, jedyną osobą, która zdaje się wiedzieć, co dzieje się wokół. Ich cele splatają się, gdy w sprawę zostaje wmieszana siostra chłopaka. Każdy z nich ma jednak swoje mroczne sekrety za plecami. A te mogą zadecydować o powodzeniu misji. Czy uda im się uratować Tokyo i zbawić dusze mieszkańców?

Zobacz również: Martha is Dead – recenzja gry. Faszyzm, spacery, zdjęcia i duchy

Ghostwire: Tokyo
Fot. Materiały prasowe/Bethesda

Po twórcach wcześniej wspomnianego The Evil Within winniśmy oczekiwać świetnego klimatu i ciekawych pomysłów na budowę świata. I na szczęście gra na tym poziomie nie zawodzi.

Bowiem Ghostwire: Tokyo już na „dzień dobry” wita gracza wysokim C. Nie zdąży on zrozumieć co dzieje się wkoło, a już bombardowany jest nowymi informacjami, tajemnicami i paranormalnymi zjawiskami, które to mają swój urok. Czerpią bowiem pełną garścią z kultury Japonii. Zarówno tej klasycznej,  tradycyjnej, jak i nowoczesnej.

I trzeba przyznać, że takowy chwyta i puścić nie chce. Bogaty świat Yōkai, Oni, Kuchisake oraz Shiromuku posiada niesamowity potencjał do eksploatowania. I tenże wykorzystanym jest całkowicie. Gra zdaje się być wręcz laurką dla równocześnie miejskich i tradycyjnych legend. To głębokie zakorzenienie w kulturze Kraju Kwitnącej Wiśni jest wręcz urzekające. Co i rusz można napotkać się na mniej lub bardziej subtelne odwołania do japońskiego folkloru. Tropy w produkcji zawarte są umiejscowione w sposób logiczny, łączący się z wykreowanym światem w całkowitej harmonii. Czy to między innymi w scenariuszu, bądź aspektach wizualnych.

I najpewniej klimat ten nie zostanie w pełni doceniony przez osoby, które najzwyczajniej w świecie kulturą japońską się nie interesują. Jednakże jej kreatywność i estetyka na pewno znajdzie sobie szybko fanów.

Zobacz również: Gran Turismo 7 – recenzja gry. Znajdź swoją drogę

Ghostwire: Tokyo
Fot. Materiały prasowe/Bethesda

Mówiąc o klimacie nie sposób nie wspomnieć o aspektach horrorowych. Bo te występują i przyznać trzeba, że swoje zadanie spełniają. Bo myśląc o japońskim podejściu do budowania strachu, każdemu od razu do głowy powinno przyjść to, co zaprezentowane jest w Ghostwire: Tokyo.

Jeżeli ktoś jednak zaznajomiony jest z produkcjami horrorowymi wszelakiej maści, to nie znajdzie tutaj nic nowego. Dlatego weteranów gatunku widok niektórych scen może mało obejść, a może i nawet nużyć. Bo w gruncie rzeczy elementy „straszakowe” bazują na utartych schematach. Więc szukając tu czegoś nowego w aspektach grozy, nie znajdzie się innowacji.

Nie znaczy to jednak, że gra ta to słaby horror. Bo mimo wrażenia, że coś podobnego się już wcześniej widziało, to ma to swój urok. Szczególnie że strach powiązany jest tu ściśle ze wcześniej związanymi elementami kultury japońskiej. Jest to estetyczne, klimatyczne i spełnia swoją rolę.

Zobacz również: Horizon Forbidden West- recenzja gry. Witaj nowa generacjo!

Ghostwire: Tokyo
Fot. Materiały prasowe/Bethesda

Na pochwałę zasługuje oprawa graficzna. Neonowe Tokyo urzeka swoim wyglądem. Ta gra to dowód na to, że nowa generacja powoli staje się standardem. To właśnie dla takich produkcji powstała technologia ray-tracingu. Nawet najmniejsze efekty, takie jak to, że deszcz przybiera formę jednego z japońskich alfabetów, cieszy oko.

Modele postaci to kolejny plus. Wyglądają po prostu świetnie i tylko podbijają klimat. Przeciwnicy są powtarzalni, ale nawet takie drobne szczegóły jak różnice w poruszaniu się, inne ubrania, które noszą duchy, czy zachowywanie się AI, gdy to nas nie widzi, robi wrażenie. I takich małych rzeczy jest znacznie więcej. Bawi odkrywanie nowych wizualiów, które nie są na pierwszy rzut oka widoczne. A i te, które wybijają się na pierwszym planie, są wielce estetyczne.

Zobacz również: Dying Light 2 – Recenzja gry. Światełko nadziei

Ghostwire: Tokyo
Fot. Materiały prasowe/Bethesda

Drugim zaraz po klimacie prominentnym elementem, który był promowany, jest walka. Ta początkowo, jeszcze na etapie marketingu, wzbudzała we mnie ambiwalentnie odczucia. Gdyż widać było, że jej podstawą będzie duża dynamika, która mogła szybko zepsuć klimat całej produkcji. Na szczęście tak się nie stało, a było wręcz przeciwnie.

Walka opiera się głównie na używaniu wiązek energii pochodzących z różnych żywiołów. Te mają swoje mocne i słabe strony. Dlatego ich użycie powinno być przemyślane i dopasowane do sytuacji, w której znajduje się gracz. Bo są przeciwnicy, którzy wolą trzymać się na dystans, odwracać naszą uwagę, bądź przeprowadzać szturm.

W dodatku gracz może sam w większości przypadków wybrać, jaki styl rozgrywki preferuje. Można bowiem podejść do duchów dyskretnie i eliminować ich po cichu (w czym pomaga druga broń, czyli łuk), albo bezpardonowo stawać twarzą w twarz z potworami.

Zobacz również: Uncharted: Legacy of Thieves – recenzja gry. Jeden z najgorszych remasterów

Fot. Materiały prasowe/Bethesda

I mimo pozorów, mechanizmów w grze jest dość dużo. Szczególnie wrażenie to podbijają elementy RPG zaimplementowane w produkcję. Racja, to dosyć powszechna rzecz w gamingu. Ale dobrze zrealizowana potrafi urozmaicić rozgrywkę. Ghostwire: Tokyo ogranicza się do bardzo skromnego drzewka rozwoju. Ten jednak satysfakcjonuje. Faktycznie czuć dzięki niemu progres, a zmiany, na które się decydujemy, są realne i rzeczywiście pomagają w dalszym przebiegu gry.

Jednak progres ten zdaje się być nierównomierny do zdobywanych poziomów, które to przybywają nam bardzo łatwo. Zdobywanie punktów doświadczenia wydaje się być dziecinnie proste. Wręcz zbyt szybkie na wczesnym etapie rozgrywki. I widok drzewka, które rozwija się nieproporcjonalnie do poziomu, może zniechęcić do dalszej progresji.

Mimo wszystko całość ratują aktywności poboczne. Misje są naprawdę ciekawe, znajdźki wymagają drobnego wysiłku, by je odnaleźć, jednak z pomocą zawężonego kręgu ich lokalizacji, nie jest to niemożliwe.

Zobacz również: Pokemon Brilliant Diamond – recenzja gry. Nawet Pokemony doczekały się remake’u

Fot. Materiały prasowe/Bethesda

I chciałoby się wręcz powiedzieć, że ta produkcja oferuje wiele. Bo tak się przynajmniej wydaje. Jednak już na pierwszy rzut oka widać, że gra ta jest mała. Świat jest otwarty, acz realne przejście z dwóch krańców mapy zajmuje dosłownie chwilę. A sztuczne przedłużanie rozgrywki mgłą, która blokuje potężne połacie terenu, nie daje zbyt wiele. Tak, odblokowywanie ich jest bardzo satysfakcjonujące. Ale szybko brak zawartości daje o sobie we znaki.

W dodatku świat nie jest tak otwarty, jakim się wydaje. Zablokowana w większości mapa na samym początku wiąże ręce. W dodatku start gry wiąże się bardziej z oglądaniem przerywników wideo, niż zasadniczym gameplayem. I gdy chce się robić zadania poboczne, zgłębiać świat, dać mu szansę, to szybko wrażenie oglądania interaktywnego filmu się rozwiewa. Jednakże skupiając się na historii, gracz przejdzie ten tytuł szybko i gładko.

Mimo fantastycznego klimatu i wspaniałego pomysłu Ghostwire: Tokyo w pewnym momencie zaczyna nużyć. Nie pomaga w tym niezbilansowany poziom trudności. Na „normalu” cudem będzie odczuć dreszczyk emocji związany z zagrożeniem ze strony potworów i brakiem zasobów. Jedzenie jest wszędzie, o naboje praktycznie się potykamy, a w rezultacie gracz na szybkim etapie zdaje się prawie nietykalny.

Zobacz również: Inscryption – Recenzja gry. Geniusz gatunkowej żonglerki

Fot. Materiały prasowe/Bethesda

Czy Ghostwire: Tokyo jest grą złą? Nie, w żadnym wypadku. Jednak nie jest również bardzo dobrą. Przyjemnie patrzy się na wylewający się klimat i ładne widoki. Nie czuć tu jednak grozy, typowej dla tego gatunku. Shinji Mikami, duchowy ojciec serii Resident Evil, pracował przy tej produkcji. A mimo wszystko czegoś tu brakuje. Jest pasja, jest estetyka, jest potencjał. Ale coś ewidentnie nie zagrało. Być może zbyt wielką uwagę przykuto, by ta gra wyglądała dobrze. I to się udało. Jednak historia gier wideo pokazuje, że czasem nawet obiektywnie brzydka gra potrafi zatrzymać przy sobie na długie godziny. A do nowego tworu Tango Gameworks jeszcze nie wiem, czy wrócę, choć szczerze bym chciał.

Plusy

  • Niesamowicie wciągający klimat
  • Satysfakcjonujący system walki
  • Ładna oprawa graficzna

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Po jakimś czasie czuć monotonnie i znużenie
  • Bardzo krótka
  • Niski poziom trudności
Adrian Hirsch

Miłośnik sztuki i popkultury w jednym. Najpierw ponarzeka na obecny stan Gwiezdnych Wojen, by następnie pokontemplować nad pisaną przez siebie postacią. Pozytywnie nastawiony do świata, choć nie brak mu skłonności do ironizowania rzeczywistości.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze