The Last of Us Part I rozdrapało stare rany

Kiedy kilka tygodni temu remake pierwszego The Last of Us trafił do sklepów, gracze nie byli do końca zadowoleni. Bo oto Sony wydaje po raz trzeci ten sam tytuł, dając graczom jedynie odświeżoną grafikę i w sumie niewiele poza tym. I ciężko się z tą krytyką nie zgodzić, ale premiera TLOU, Part I rozdrapała u mnie ranę, o której chciałem zapomnieć. A tą raną jest następczyni pierwszej części dzieła Naughty Dog – The Last of Us, Part II.

Nie, nie chodzi mi tu wcale o to, że w The Last of Us Part II dzieją się rzeczy, które mi się nie podobają, przez co jestem teraz krytyczny co do tego tytułu. Co to, to nie. Ale zacznijmy od początku, kiedy autor tego artykułu miał 17 lat. Zacznijmy od pierwszego The Last of Us. Dokładnie pamiętam ten dzień. Podekscytowany, wróciłem do domu ze szkoły i pełen nadziei włożyłem płytę do napędu mojego PS3. To było to! Recenzje mówiły wszystko – właśnie miałem doświadczyć czegoś niesamowitego. I tak właśnie było. Pamiętam jak dziś, uczucia które towarzyszyły mi, kiedy przechodziłem ten pierwszy fragment TLOU. Pamiętam, że musiałem zapauzować na chwilę i przewietrzyć głowę po jakichś czterdziestu minutach, bo myśli w głowie zebrało się zdecydowanie za dużo. Właśnie w tym momencie, już po czterdziestu minutach gry wiedziałem, że recenzje nie kłamały.

Zobacz również: The Last of Us, Part 1 – recenzja gry

Pierwsze The Last of Us zachwycało dosłownie wszystkim. Fabułą, grafiką, gameplayem, bogatym światem i jego mitologią oraz tymi fragmentami które chwytały za serce. Wszystkim. Byłem i pozostaję fanem chyba najlepszej gry od Naughty Dog. Kiedy pojawił się pierwszy zwiastun jej kontynuacji, byłem zachwycony, a z każdym kolejnym ujawnionym trailerem coraz bardziej przekonany, że Part II nie tylko dorówna oryginałowi, ale także wyprzedzi go pod każdym względem. Oj, jak bardzo się myliłem…

Wszystko zaczęło się od pamiętnego przecieku. Do sieci, dwa tygodnie przed premierą, trafiły cutscenki z gry, pokazujące przebieg fabuły. Fani byli wściekli. Ja byłem ciekawy, jak wyrwane z kontekstu sceny wpiszą się w opowieść. Niestety, ale rację mieli Ci rozzłoszczeni. Nie chodzi wcale o to, że Joel ginie w taki, a nie w inny sposób. Nie. The Last of Us Part II jest po prostu zmarnowanym potencjałem na coś wspaniałego. Boli mnie to, że cała fabuła została napisana na kolanie i całość sprowadza się do prostego hej dzieciaki, chcecie trochę zemsty?

Zobacz również: The Last of Us 2 i jego scenariusz – kiepskie decyzje, przesyt ideologii oraz kilka świetnych scen

Moje zarzuty co do TLOU Part II zacznijmy od gameplay’u. Ta gra jest cholernie wręcz przestarzała w swoich założeniach. Bo oto dostajemy pseudo-otwarte plansze, w których dostajemy trochę swobody na początku – tak, aby zebrać potrzebne rzeczy – żeby potem pod nasze nogi zostali wrzuceni wrogowie, których trzeba wybić co do jednego. Następnie oglądamy cut-scenkę i tak w kółko. Oczywiście, nikt z ND nie mówił, że druga część przygód Joela i Ellie będzie grą z otwartym światem, ale pierwsze udostępnione gameplaye obiecywały trochę większą swobodę. A jeśli ten argument was nie przekonuje, to przypomnijcie sobie pierwszy dzień w Seattle. Może i byliśmy trzymani za rączkę, ale swobody było znacznie więcej niż w późniejszych etapach gry.

Podpunkt drugi rozdrapywania ran dotyczy postaci Abby. Zaznaczam jednak, że nie chodzi mi tu o to co ona zrobiła w toku fabuły (chociaż fanem nie jestem, o czym później). Bez żadnych uprzedzeń widać, że Abby zdecydowanie różni się od Ellie. Ellie to drobna dziewczyna, której gameplay powinien polegać na sprycie, szybkości i skradaniu. Abby to jednak kawał baby, więc logicznym byłoby gdyby gameplay Abby różnił się od tego co możemy zrobić jako Ellie. Tymczasem różnice są praktycznie niezauważalne. Obie robią dokładnie te same rzeczy i obie są przy tym niezwykle brutalne.

Zobacz również: The Quarry – recenzja gry. W lesie dziś zaśnie każdy

Największym jednak problemem tej gry jest jej fabuła. Fabuła, która jest źle napisana, która nie przedstawia większej głębi. Widziałem wiele recenzji, które chwaliły tę opowieść. Wyjaśnię więc dlaczego te pochwały nie powinny mieć moim zdaniem miejsca. Jak wiadomo, recenzja jest subiektywną opinią autora. Ciężko kłócić się z prywatnymi odczuciami drugiej osoby. Recenzenci przecież przekazują nam po prostu swoją opinię na temat gry. Jak więc można kłócić się z odczuciami innych, prawda? Problem jest jednak taki, że jeżeli recenzent chwali coś, co jest obiektywnie słabe to ciężko nie podjąć dyskusji.

W The Last of Us Part II dzieją się rzeczy. A dzieją się nie dlatego, że bohaterowie podjęli taką, a nie inną decyzję. Dzieją się dlatego, że tak chcieli scenarzyści. Nagle ni stąd, ni zowąd córka lekarza, który został zabity przez Joela w pierwszej części gry, objawia się nam w pełnej krasie. Chce zemścić się na Joelu, co zresztą robi – i to dość brutalnie. I o ile nie jestem zły, że Joel zginął, jestem zły na to, jak zostało to zrobione. Nie chodzi mi o sposób jego śmierci, a o to, że o motywach Abby nie wiemy nic. Przynajmniej na początku gry.

Zobacz również: Portal – samotność, ciasto i roboty

Dostajemy więc postać która ma wywoływać w nas negatywne emocje, tylko po to aby potem tą postacią sterować i to jeszcze w zadaniach, które przedstawiają ją jako miłą dziewczynę, która stara poradzić sobie w tym skomplikowanym świecie. Mamy więc kontrast pomiędzy jej relacją z ojcem, a relacją Ellie z Joelem, która nie należy do najlepszych. Mamy także Abby, która w odruchu dobroci chce pomóc dwójce dzieci wydostać się z religijnego kultu, gdzie w międzyczasie Ellie staje się wręcz terminatorem bez kręgosłupa moralnego, zabijając po drodze tuziny wrogów, zwierzęta i kobietę w ciąży (!), mimo że jej partnerka, Dina, sama spodziewa się dziecka.

Podczas grania w drugą część The Last of Us czułem się totalnie wyłączony z tej opowieści. Czułem, że nie mam na nią wpływu, albo chociaż jakiejś iluzji, że ten wpływ mam. Nie czułem postaci Abby, bo na początku gra zrobiła dosłownie wszystko, żebym jej nie polubił. Nie czułem też postaci Ellie, bo nagle  musiałem dokonywać rzeczy, których nie powstydziłby się Joker z ostatniego solowego filmu. To wszystko nie pasowało mi do niczego. Czułem także, że świat przedstawiony jest uboższy w stosunku do części pierwszej.

Zobacz również: Najlepsze gry na PlayStation 3

Grając w The Last of Us Part II przyszła mi do głowy pewna myśl. Gdybym ja pisał tę grę, olałbym Ellie i Joela i zostawił ich w spokoju, przynajmniej w tej części. Skupił bym się na Abby, jej relacji z Levem i ich ucieczką przed kultem religijnym do którego należał Lev i jego siostra. Dopiero w trzeciej części dostalibyśmy konfrontację Ellie i Abby. Wówczas mogliśmy jeszcze lepiej poznać świat przedstawiony, motywy i charakter Abby. Mogliśmy… Ale niestety dostaliśmy opowieść co najwyżej mierną.

Zobacz również: The Company Man – recenzja gry. Ładne, śmieszne i płytkie

Mimo wszystko, The Last of Us Part II jest nadal, grą bardzo dobrą, jeżeli spojrzymy tylko na kwestie audiowizualne oraz to, ile w tej grze jest szczegółów i detali. Zachwyca zrujnowane Seattle. Zachwyca scena w której Ellie i Joel są w muzeum, co zresztą nie powinno nikogo dziwić, skoro twórcom zrobienie tej jednej sekwencji zajęło prawie dwa lata. To nie jedyny przykład tego, ile pracy pochłonęła ta gra. Już w pierwszym dniu w Seattle, kiedy Ellie i Dina muszą otworzyć bramę, dostajemy zadanie podłączyć kabel do odpowiedniego miejsca. Ten jeden kabel to przykład programistycznego kunsztu programistów z Naughty Dog. Takich rzeczy przecież jest więcej. Oczy bohaterów, animacje, scena pocałunku czy przebierania się, którą twórcy umyślnie nam pokazują, aby napiąć wirtualne bicki, bo deweloperzy unikają pokazywania takich scen jak las ognia. To wszystko zachwyca i za to wszystko należy docenić.

Remake pierwszego The Last Of Us przypomniał mi, jak wspaniałą jest opowieścią, przywołując wszystkie fajne wspomnienia sprzed lat. Niestety, rozdrapał także rany, które choć dotyczą tylko gry wideo – nadal bolą.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze