Quo Vadis, MCU?

Niedawno pożegnaliśmy rok 2021 – kolejny rok zmagania się ze światową pandemią COVID-19, kolejny okres pełen zarówno kryzysów jak i pozytywnych zaskoczeń (i w ogólnym znaczeniu, jak i na naszym prywatnym popkulturowym poletku). O ile możemy się spierać nad kwestią czy miniony rok należy zaliczyć do udanych czy wręcz przeciwnie, tak nie ulega wątpliwości, że był to czas owocny dla amatorów i fanów wszelkiego kina superbohaterskiego.

Do otwierających się kin oraz na cieszące się w trakcie pandemii szczególnie dużą popularnością portale streamingowe trafiło multum produkcji spod szyldu bohaterów w pelerynach. Mieliśmy Ligę Sprawiedliwości Zacka Snydera, nową wersję filmu z 2017 roku, zgodną z wizją reżyserską Snydera, której popularność w pewnych kręgach awansowała ją do rangi wiekopomnego wydarzenia. Kolejny Legion Samobójców, Thunder Force (netflixowa próba stworzenia superbohaterskiej komedii) oraz animacje: Injustice i złożony z dwóch części Batman. Długie Halloween. Nie można również pominąć cieszących się pozytywnym odbiorem seriali Niezwyciężony czy Superman & Lois.

Wymienione filmy i seriale to jednak jedynie wierzchołek góry lodowej. Jeśli chodzi o ilość nowości w 2021 roku, niepodważalnie prym wiódł Marvel. Dawno, jeśli nie nigdy, żaden rok nie przyniósł fanom filmów o Avengersach tak wielu pozycji zaliczanych do MCU – Marvel Cinematic Universe. Oczywiście, obawiając się spoilerów, które pojawiają się w mediach społecznościowych szybciej niż jakiekolwiek inne informacje, na bieżąco starałem się oglądać wszystkie nowości z tego filmowego (a teraz również serialowego) uniwersum. Nie będę ukrywał – przyniosło mi to na pewno ogrom frajdy i dużo pozytywnych zaskoczeń. Z przyjemnością śledziłem kolejne odcinki seriali, które wciągnęły mnie bardziej niż się spodziewałem i w pełnej ekscytacji oczekiwałem na ich finały. Mimo wszystko, kiedy myślę o marvelowskich nowościach ubiegłego roku, odczuwam dość mieszane uczucia.

Zobacz również: Spider-Man w MCU, czyli Iron Man junior

Zanim rozwinę ten wątek, chciałbym pokrótce przypomnieć jakie filmy i seriale ze stajenki Marvela miały swoją premierę w ubiegłym roku. W styczniu, na portalu streamingowym Disney+ można było obejrzeć pierwszy z pięciu miniseriali – WandaVision. W moim mniemaniu był to naprawdę dobry start, pokładałem w tej serii ogromne nadzieje, które w dużej mierze zostały spełnione. Sam pomysł na serialową zabawę z tradycjami amerykańskiej telewizji oraz sitcomów, a co za tym idzie odejście od znanych w innych filmach superbohaterskich form opowiadania historii, urzekł mnie i zapewnił masę rozrywki oraz wzruszeń. Dodatkowo, możliwość zobaczenia znanych postaci w serialowym, bardziej kameralnym niż ma to miejsce w kinowych superprodukcjach formacie, wydawał się zaskakująco odświeżający. Po zakończeniu kilkutygodniowego maratonu miałem tylko jedną uwagę – finał lekko zawiódł (nie uważam, że był zły, jednak nie spełnił oczekiwań podsycanych w poprzednich odcinkach).

Disney nie pozostawił widzom wiele czasu na ochłonięcie po serialu bo niedługo później do emisji trafił Falcon i Zimowy Żołnierz, który dla mnie był dość pozytywnym, choć nie pozbawionym wad zaskoczeniem. Następną serią w kolejce był Loki otwierający filmowe uniwersum Marvela na multiversum pełne wariantów znanych dotychczas postaci (coś, na co fani czekali od dawna). Prawie w tym samym czasie do kin trafiła, kilkakrotnie już przekładana, Czarna Wdowa – film dość odtwórczy i niepotrzebny. Ciekawą i przyjemną odskocznią był natomiast seans What if…? – serialu animowanego ukazującego alternatywne historie marvelowskich herosów. Niestety, poza ponownie mało satysfakcjonującym finałem, cierpiał on na problem nierównych pod względem jakości odcinków.

Zobacz również: Wspieranie mniejszości dźwignią handlu

Kolejne miesiące przyniosły trzy nowe filmy – czerpiącego pełnymi garściami z chińskiej kinematografii Shang-Chi i legendę dziesięciu pierścieni, nie należącego do MCU jednak zaliczonego do tego zestawienia ze względu na scenę po napisach Venoma 2, oraz zbierającego najbardziej skrajne opinie (a we mnie wzbudzającego mieszane uczucia) – Eternals. Cały rok zakończył się świątecznym serialem Hawkeye, który spotkał się, moim zdaniem, z niezasłużenie niewielkim rozgłosem oraz długo wyczekiwaną premierą trzeciej części Spider-Mana, będącego swego rodzaju laurką dla Człowieka-Pająka.

Taka ilość nowych produkcji ze świata Marvela wydawać się może spełnieniem wszystkich snów fana kina superbohaterskiego. Dla mnie jednak wiązała się ona z dość gorzką refleksją na temat rozwoju Marvel Cinematic Universe. Po obejrzeniu kilku pierwszych serii mój zapał do dalszego śledzenia marvelowskich nowości radykalnie przygasł. Późniejszym seansom zaczęło towarzyszyć uczucie przesytu tego rodzaju kinem. Wydaje się, że w tej galopującej serii nowości brakowało jakiegoś momentu dłuższej przerwy, chwili którą można by poświęcić na refleksję nad obejrzanymi filmami czy serialami. Popadając w ten ciąg oglądania można było szybko zapomnieć jaki serial czy film oglądało się jako poprzedni, a co dopiero jeszcze wcześniej.

Zobacz również: YouTube usuwa łapki w dół, Hollywood świętuje, a my witamy 1984 rok

Brakowało tego okresu oczekiwania na kolejne filmy, poczucia, że w danym roku czekają mnie 2 – 3 nowe dzieła i nic więcej. Przyznam szczerze, że kiedy w tym roku postanowiłem przed premierą nowego Spider-Mana powtórzyć poprzednie części, szybko stwierdziłem, że to wcale nie był taki dobry pomysł ze względu na wspomniany przesyt. Filmy o superbohaterach oglądane jeden po drugim po prostu przestały sprawiać aż taką frajdę jak wtedy, gdy nowe premiery były swego rodzaju „świętem”. Tym razem sytuacja wyglądała następująco – finał obejrzany, emocje ledwo opadły, za tydzień trzeba przygotować się na kolejny serial.

No właśnie, seriale… Osobiście uważam, że pierwsze kroki w poszerzaniu filmowego uniwersum Marvela o medium serialu można uznać za jak najbardziej udane. Co prawda nie obyło się bez mniejszych lub większych wad, które na razie można wybaczyć, ale z czasem mogą okazać się irytujące. Poza wspomnianą już ogromną częstotliwością kolejnych premier, sporym minusem nowych seriali był ich metraż. Dość często oglądając nowe seriale miałem poczucie, że brakuje jakichś 3 odcinków aby należycie domknąć opowiadaną historię. Stosunkowo niewielka ilość epizodów lub też ich krótki czas trwania sprawiały, że niektóre, często ciekawe wątki rozwijały się stanowczo za szybko lub też nie doczekiwały się rozwiązania. Najbardziej odczuwalne było to dla mnie w serialu Falcon i Zimowy Żołnierz, w którym bardzo szybko domknięto historie niektórych postaci, obiecując powrót do nich w przyszłych projektach Marvela.

Zobacz również: Najlepsze filmy MCU – Według krytyków, rzecz jasna

Problemem WandaVision była natomiast nie tyle liczba wątków, co nagromadzenie postaci (zarówno znanych jak i zupełnie nowych) przez co w finale nie każda mogła otrzymać należną ilość czasu antenowego. To, co mnie bardzo denerwowało, oglądając nawet najlepsze z seriali to poczucie, że część wątków czy właśnie bohaterów została umieszczona w nich jedynie po to, aby rozwinąć je szerzej w dalszych produkcjach. Oczywiście, nie jest to zabieg nowy w MCU, jednak tym razem był on stosowany wręcz do bólu, niektóre postaci po prostu nagle znikały (Vision), lub rozwijały się na przestrzeni całego serialu, aby ostatecznie nie wnieść niczego do finału (Monica). Wydaje się, że takie zabiegi zupełnie rozmijały się z celem – zamiast pozostawić mnie w zaciekawieniu oraz niepewności, budziły raczej frustrację.

Problem niesatysfakcjonującego finału był chyba najbardziej dostrzegalny w serii What if…?. Przedostatnie odcinki zapowiadały nam bowiem wieńczącą pierwszy sezon, widowiskową walkę z Ultronem, złoczyńcą, który jednym ruchem rozprawił się z dotychczasowym numerem jeden marvelowskich antagonistów – Thanosem. To, co otrzymaliśmy na koniec sezonu, nie wyglądało jednak jak walka z najpotężniejszą jak dotąd siłą w filmowym, superbohaterskim świecie. Była to trwająca część około półgodzinnego odcinka niezła potyczka z fajnymi momentami, a nie efektowna walka, w której na szali ważą się losy multiwersum. Zdawało się, jakby twórcy nie mieli zupełnie pomysłu, jak w widowiskowy sposób zakończyć sezon, co poskutkowało zmarnowaniem tak skrzętnie budowanego napięcia. A można było zakończyć go cliffhangerem i wątek walki z Ultronem rozwinąć na przestrzeni drugiego sezonu…

Zobacz również: Moon Knight – serial ze zwiastunem i datą premiery

Oczywiście Marvelowe nowości roku 2021 to nie tylko ciąg wad i niedociągnięć. Muszę przyznać, że nie obyło się bez ciekawych prób, zaskakujących rozwiązań i nieoczekiwanych sukcesów. Ten rok udowodnił między innymi, że kolejne dzieła spod znaku MCU wcale nie muszą trzymać się ściśle wyznaczonych reguł filmu superbohaterskiego. Kolejne produkcje stanowiły bowiem pole dla mniej lub bardziej udanych eksperymentów – łączenia amerykańskiego kina superhero z tradycjami chińskiej kinematografii, sitcomu (serial w serialu), kinem autorskim czy świąteczną komedią. Zeszłoroczne nowości charakteryzowały się więc względną różnorodnością (przynajmniej większość z nich), co nie jest zjawiskiem łatwym przy takiej ilości materiału.

To co również zrobiło na mnie całkiem spore wrażenie to rozwinięcie tematu świata po wydarzeniach przedstawionych w Infinity War i Endgame. Wcześniej bardzo obawiałem się, że twórcy filmów ze stajni Marvela zaniechają dalszego rozwijania wątku świata po katastrofie, która rozegrała się w wyżej wymienionych filmach. Na szczęście jednak moje obawy były zupełnie niesłuszne. Wydaje się, że ten wątek powrotu do normalności, a raczej jego niemożliwości, przedstawiony w różnych dziełach, na różne sposoby i z różnych perspektyw jest jednym z ciekawszych i lepiej dopracowanych elementów ostatnich filmów i seriali.

Tym jednak co zrobiło na mnie największe wrażenie i co naprawdę pokochałem w części produkcji z 2021 roku była próba ukazania bardziej intymnych zmagań znanych dotychczas bohaterów. Tym razem mogliśmy oglądać nie tylko niszczenie miast i zapierające dech w piersiach pojedynki ale też herosów, którzy muszą mierzyć się ze zwykłymi problemami takimi jak brak pieniędzy na remont łódki, depresja po stracie ukochanego, niezrozumienie i zagubienie w świecie czy wizyty u psychologa a nawet popędy autodestrukcyjne. Tym samym wielcy superbohaterowie stali się znów bardziej ludzcy.

Zobacz również: X-Men. Punkty zwrotne. Kompleks mesjasza – recenzja komiksu. Źle się dzieje w świecie X-Menów

Na koniec chciałbym wskazać parę dzieł, spośród wszystkich ostatnich tworów należących do MCU, które moim zdaniem zasługują na największą uwagę. Umyślnie pomijam Spider-mana ze względu na fakt, że była to najgłośniejsza premiera, która moim zdaniem nie wymaga dodatkowego wspominania.

WandaVision ze względu na niesamowitą i oryginalną formę przedstawienia historii,
Shang-Chi, który udowodnił, że wciąż można robić ciekawe solowe produkcje o nowych bohaterach,
Loki, który mimo wad zrobił naprawdę dobrą robotę i ma szansę rozwinąć skrzydła w drugim sezonie,
Hawkeye będący doskonałym serialem świątecznym a zarazem naprawdę niezłą kameralną opowieścią superbohaterską

Mam nadzieję, że w nadchodzących latach wciąż będziemy dostawać tak ciekawe propozycje filmowe i serialowe jak w 2021. Liczę jednak na to, że zwyczajnie nie będzie ich aż tyle i w tak krótkim okresie czasu. Pomijając wszelkie uwagi i patrząc jedynie na tematykę oraz oryginalność filmów i seriali, ten rok udowodnił, że MCU będzie jeszcze miało sporo do zaoferowania.

Podsumowując, jeśli chodzi o kino superbohaterskie, a konkretniej filmy należące do MCU, to o roku 2021 mógłbym powiedzieć jak o pięknej cukierni, w której siedzę i zapycham się kolejnymi cudownie wyglądającymi ciastami, cały czas słysząc zapowiedzi kolejnych dostaw. Z każdym kolejnym pączkiem i każdą kolejną babeczką smak poszczególnych potraw coraz bardziej się rozmywa i pozostaje jedynie słodycz – przyjemna, ale nie aż tak satysfakcjonująca jak bym oczekiwał.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze