Star Wars. Wielka Republika: Gasnąca Gwiazda – recenzja książki. Widoczna poprawa?

Najnowsza, dostępna na rodzimym rynku wydawniczym dzięki Olesiejukowi pozycja, wchodząca w skład projektu Wielkiej Republiki Star Wars, to już siódma taka przygoda. A ponieważ Wielkiej Republice bardzo blisko do bycia serialem – a każdy kolejny tom jest niczym odcinek – to Gasnąca Gwiazda najbliżej jest do bycia finałem sezonu. Finałem niestety tylko poprawnym, cierpiącym na wyraźne bolączkami. A mimo to, jest w tym wszystkim ta specyficzna magia Star Wars.

Claudia Gray to pisarka, która powinna być już dobrze kojarzona przez sympatyków tej książkowej serii. Jest ona w końcu odpowiedzialna za powstanie Star Wars: W Ciemność. A tak się składa, że historię tą dalej uważam za najlepszą z tych, które zasiliły Wielką Republikę. A to już wzbudzało pewien kredyt zaufania, który zawierzyłem autorce, siadając do lektury jej drugiej książki. Problem jednak z tym, że – celowo lub nie – osoby w LucasArts i Disney, odpowiedzialne za to wszystko, postanowiły powierzyć właśnie Gray napisanie tego bardzo kluczowego opowiadania. Nie bez powodu Gasnąca Gwiazda została porównana do finału sezonu, gdyż takie dokładnie odczucia uderzają w trakcie czytania. Najmocniej zaś, co oczywiste, w jej finałowych rozdziałach.

Zobacz również: Star Wars. Wielka Republika: Pośród Cieni – recenzja książki. Mroczne widmo nad projektem?

Gdyby więc nawiązać do filmów MCU, to Gasnącej Gwieździe było by najbliżej do Avengers: Infinity War. Problem jednak w tym, że książka pisarki w prawie każdym aspekcie staje się wtedy czymś na modłę chińskiej podróbki. A i to w sumie dosyć obraźliwe dla takich firm jak Oppo czy XIaomi. Które co by nie mówić, jednak potrafią postawić na innowacyjne rozwiązania. Jak bardzo szybkie ładowanie w smartfonie czy dużą ilość pamięci RAM.

Czy zatem Gasnąca Gwiazda też jest innowacyjna? Otóż nie, jest tylko kolejnym epizodem sagi Wielkiej Republiki. Którego pozorna skala i fabularna istota zupełnie nie pasują do stylu autorki i ją tłamszą. Wszystko jednak po kolei.

Tym razem historia jest mocno osadzona w ramach Latarni Gwiezdny Blask. Jest to w końcu ikoniczna dla tej epoki Star Wars stacja kosmiczna, która fabularnie regularnie przewija się od pierwszej książki. Jest ona dosłownie i przenośnie symbolem jedności Republiki i jej potęgi. A kiedy jakiś fizyczny konstrukt jest symbolem czegoś, czego nienawidzisz, to prędzej czy później podejmiesz odpowiednie środki by to zniszczyć. I to bardzo widowiskowo.

Zobacz również: Skubaniec – recenzja książki. Kryminał dla dzieci? Jeszcze jak!

Nie jest to zresztą specjalnie zaskakująca informacja. Już sama okładka książki (swoją drogą, okropnie paskudna), jest wystarczającym spoilerem. Dobitną zapowiedzą tego, że Latarnię Gwiezdny Blask czekają wkrótce ciężkie chwile.

Co jednak zaskakujące, zdecydowano się w prowadzeniu fabuły na wręcz oczekiwany ruch! Prawie cała główna obsada postaci to persony, które już na przestrzeni poprzednich książek zdążyliśmy całkiem dobrze poznać. Wreszcie zatem, zamiast wyjmować kolejne postacie niczym króliki z kapelusza, dostajemy znajome twarze. Ekipę, która nie potrzebuje żadnych rozdziałów wprowadzających, co pozornie powinno przełożyć się na większą dynamikę i płynność w historii.

Nie ma oczywiście nic złego w tym, by poszerzać ten świat i zaludniać go nowymi charakterami. Ma to jednak sens tylko pod warunkiem, gdy chociaż znaczna część z nich wydaje się realnie ciekawa. A co za tym idzie, postacie te mają potencjał. Tak w bieżącej historii lub jako cenna pochodnia w dziejach przeszłości. Rzutując na aktualne sprawy swoją wiedzą i doświadczeniem.

Zobacz również: Ruiny – recenzja książki. Hit czy cringe?

Tyle tylko, że już wydane sześć opowieści dawało nam charakter za charakterem. A jedna książka to często za mało, na ukształtowanie ciekawej figury fabularnej. Gasnąca Gwiazda daje się wreszcie wyszaleć postaciom, które nawet będąc na pierwszym planie, musiały go stale współdzielić z tymi świeżymi.

To wszystko tylko podbija wrażenie, że skoro autorka gra silnymi kartami, to musi za tą talią stać wyzwanie. Takie które w pełni wykorzysta stężenie kluczowych graczy na tej szczególnej szachownicy. Szczególnie, że po drugiej stronie mamy już doskonale znanego Marchiona Ro. A nie zaskoczy nikogo informacja, że to on będzie tu tym, który pociąga za sznurki.

Rzecz w tym, że wizja i pomysł to jedno, a wykonanie to już oddzielna sprawa. Chciałbym jednak w tym momencie wrócić do Star Wars: W Ciemność. W tamtym tytule, pisarka też postawiła na kosmiczną stację, ale była to placówka opuszczona, z kilkunastoma postaciami na pokładzie. To sprawiało, że historia była raczej kameralna, od początku towarzyszyła tu tajemnica czekająca do rozwiązania. Momentami klimat był wręcz niczym z horroru, stopniowo konfrontując nas z wielkim złem.

To przyznaję, że zagrało naprawdę super! Chociaż wciąż tamtej książce było daleko do bycia czymś wybitnym, to Gray faktycznie napisała coś, co na tamten czas wzbudziło we mnie realne zaciekawienie Wielką Republiką. Gasnąca Gwiazda miała zaś być tym punktem, w którym z ekscytacji powinienem krzyczeć. Po czym niecierpliwie wyczekiwać zapowiedzi kolejnego tomu, na stronie wydawcy. Jednak tak nie jest.

Zobacz również: Potwory i ludzie | Ruchomy chaos 3 – recenzja książki. O co tyle szumu?

Początki historii są jednak spokojne. Zanim ta cała śmietanka Jedi i mniej szlachetnych postaci spotka się na Latarni Gwiezdny, to dostajemy kilka indywidualnych wątków. Najciekawiej z nich zdecydowanie wypada ten związany z rycerzem Elzarem Mannem. Mężczyzna ten miał niepokojące go doświadczenia z Ciemną Stroną Mocy. Pod okiem Poszukiwaczki Orli Jareni, próbuje jednak odzyskać balans i skupienie.

Prócz tej dwójki, powraca także kilku innych weteranów. Jest Stellan Gios oraz Avar Kriss, która to trójka wraz ze wspomnianym Elzarem, tworzy szczególnie silną więź. Będąca niczym gwiezdna konstelacja mocy, co w książce wielokrotnie zyskuje symboliczny wymiar. Pojawiają się także padawani Bell Zettifar i sympatyczny rycerz-wookiee Burryaga, tym razem będąc bardziej postacią niż maskotką Zakonu. Prócz nich, mamy także kilku innych użytkowników Mocy. Natomiast z bardziej cywilnych postaci, powraca cała ekipa statku – Statku. Doskonale znana z W Ciemność, co w końcu nie powinno specjalnie dziwić.

Affie Hollow, Leox oraz Geoda są tą stroną równoważącą między Zakonem Jeid a złowrogimi Nihilami. O Marchionie Ro już pisałem, ale on sam – jak na przywódcę z diabolicznym planem przystało – osobiście na Latarnie się nie fatyguje. Zamiast tego wysyłając ekipę swoich oddanych ludzi. Przy okazji mamy powrót Nan i Chancey Yarrow, co niestety wywołuje nieprzyjemne wspomnienia ze Star Wars: Pośród Cieni. Na szczęście tu ten dziwny duet wytwarza interesującą relację.

Zobacz również: Grzech śmiertelny – recenzja książki. Ach ci katolicy

Cała ta plejada postaci, wraz z wieloma tysiącami innych istnień, zostaje wkrótce skonfrontowana z dramatycznym wydarzeniem, jakim jest atak sabotażystów. Wymierzony oczywiście w Latarnię Gwiezdny Blask. Sabotaż ten dokonuje się trochę przed końcem pierwszej połowy książki, i to właśnie zmagania z jego skutkami będziemy obserwować już do końca historii.

Czas więc przejść do kwestii tego, co w Gasnącej Gwieździe zagrało, a co nie. Tych drugich rzeczy niestety będzie sporo, ale w odróżnieniu od fatalnych Pośród Cieni, są tu również naprawdę ciekawe wątki. Takie, które są w środowisku Star Wars mocno zakorzenione.

Struktura powieści jest bardzo podobna do tej, która skupiała się na dramacie na Valo. Tam mieliśmy atak Nihilów z nieba na pełną skalę i dramat cywili, tu zaś horror na stacji. Ciężko niestety udawać, że nie widać tu ponownie tego samego schematu i pewnego pójścia na skróty. Autorzy piszący w ramach Wielkiej Republiki, ewidentnie za bardzo mają przyzwolenie na to, by rozciągać te historie jak im się żywnie podoba. Mają przed sobą wizję kolejnych książkowych fal, które i tak w domyśle wszystko pokryją. Gasnąca Gwiazda ma prawie 500 stron. Całą akcję, rozgrywającą się na Latarni, spokojnie dało by się skomasować w 200 – 300 stron. Widać jednak, że po stronie włodarzy projektu woli takiej nie było. 

Zobacz również: Bezmiłość – recenzja książki. Jedna z najlepszych powieści ostatnich lat

W Ciemność była książką równie długa, ale tam ze względu na obecność nowych postaci i odkrywanie intrygi, lektura była o wiele bardziej wciągającym doświadczeniem. Tutaj zaś bardzo szybko jako czytelnicy wiemy, kto za katastrofę odpowiada i jak do niej doszło. Cała reszta historii to zaś w głównej mierze ratowanie niewinnych i minimalizowanie strat. Co niestety pomimo heroicznych wyczynów rycerzy i poczucia zaszczucia, daje tylko wyczuwalne znużenie tym, że to już kolejna taka akcja na przestrzeni siedmiu książek. I to mimo tego, jak kluczowy obiekt przecież Marchion Ro zaatakował!

Na największy Gasnącej Gwiazdy zasługuje jednak postawa Jedi. Często w przypadku bohaterów MCU zarzuca się im, że pomimo tylu kinowych faz i ludzi obdarzonych mocą, rzadko kiedy widać ich w sytuacjach, gdy pomagają wprost jakimś cywilom. Bardziej skupieni wydają się na stłuczeniu kolejnego Wielkiego Zła.

Tymczasem Jedi skupieni w Latarni FAKTYCZNIE za priorytet stawiają sobie ocalenie tak wielu istnień jak tylko się da. I to nawet kosztem własnego życia. Niewiele tu machania mieczem a co dopiero pojedynków.  Nawet realnych wrogów na skazanej na zagładę Latarni siłą rzeczy także brakuje. Chociaż jeden, specyficzny wróg jest, o nim jednak potem.

Zobacz również: Magiczne lata – recenzja książki. Cudowne lata 60.

Co jak co, ale takie osoby jak Stellann Gios, Bell Zettifar czy Burryaga naprawdę wzbudzają szacunek i podziw. Są dokładnie tacy, jacy powinni być Jedi w obliczu (pozornej) ery dobrobytu – służą słabszym od siebie. Jednocześnie nie brak w Gasnącej Gwieździe dużej dawki wątpliwości i kuszenia ze strony Ciemnej Strony Mocy. Tutaj ponownie to Elzar Mann będzie na przemian tym, który to odzyskuje a to traci pewność siebie. Chcąc więc dać wsparcie innym, sam go niejednokrotnie potrzebuje.

Nie najgorszym wątkiem jest też kwestia pilotów uwięzionych na stacji. Znamy ten klasyczny scenariusz, gdy przypadkowi ludzie, zmuszeni do koczowania w jakimś miejscu przez dłuższy czas i w atmosferze zagrożenia, zaczynają budzić w sobie pierwotne instynkty. A także gromadzić się wokół jednostki, która niespecjalnie zawraca sobie głowę moralnością czy prawem. 

Tu właśnie najwięcej do działania ma załoga “Statku”, i zwłaszcza Leox jako staromodny pilot o trochę cynicznej ale jednak sympatycznej postawie, okazuje się zaskakująco intrygującą osobą. Zdecydowanie zyskuje względem W Ciemność, gdzie był wyraźnie w cieniu prywatnego wątku Affie.

Ogólnie zaś, postacie posiadające chociaż trochę oleju w głowie i poczucie odpowiedzialności za siebie i innych, faktycznie robią to, co do nich należy. Rzadko w trakcie lektury łapałem się za głowę, a wybory podejmowane przez Jedi jak najbardziej wydawały się racjonalnymi w tym chaosie. A gdy nawet pokazywali krótkowzroczność, to okazało się posiadać fabularne wytłumaczenie, przynajmniej w teorii.

Zobacz również: Lisy nie kłamią – recenzja książki. Nie oceniaj zwierzaka po stereotypach

I wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy mówili tu o jakimś dłuższym epizodzie w ramach innej, większej historii. Problem jednak w tym, że kwestia katastrofy Latarni Gwiezdny Blask objęła prawie całą Gasnącą Gwiazdę. Co zaś się tyczy autorki, to ta nie poradziła sobie zbyt dobrze z próbą rozciągnięcia tego na prawie 500 stron.

Już u podstaw ten wątek jest prowadzony w wątpliwie absorbujący sposób. Oto bowiem Marchion Ro wysyła trójkę swoich fanatycznych ludzi (ale wciąż randomy, o których nic nie wiemy i praktycznie się nie dowiemy), którzy mają zostawić w hangarze tajemnicze istoty. Ich drugie zadanie zaś, to sabotować niepostrzeżenie Latarnie Gwiezdny Blask. Już ta pierwsza sprawa została potraktowana kuriozalnie, ponieważ statek nie przechodzi większej kontroli z powodu powoływania się na to, że przewozi Rankory. Kto pamięta Przebudzenie Mocy ten z pewnością kojarzy te upiorne, mackowate potwory. Próba wmówienia więc czytelnikowi, że przez wiele tygodni zupełnie nikt nie chciał przyjrzeć się takiemu ładunkowi, jest po prostu śmieszna.

Mniej śmieszny jest zaś sam sabotaż Latarni. Trójka sług Ro, pod pozorem bycia mechanikami na stacji, może sobie niepostrzeżenie łazić do najważniejszych, witalnych punktów stacji. Nie wzbudzając specjalnej niczyjej uwagi bo mundury, czy też czytaj – bo tak. Co prawda, brak podejrzeń u Jedi jest tłumaczony mocą prawdziwych stworów, które przybyły na Stację zamiast Rankorów. Nie zmienia to jednak faktu, że już brak podejrzeń u droidów czy innych mechaników, przez tak długi czas, jest już czymś kompletnie niemożliwym. Dla budowania akcji w Gasnącej Gwieździe jednak fabularnie wygodnym.

Zobacz również: Piętno – recenzja książki. Czysty czy Brudny?

Claudia Gray chciała w swej książce, by ikona Wielkiej Republiki zrobiła spektakularne bum bum. Jednocześnie zaś, niezbyt posiadała wizję tego, jak do tego sensownie doprowadzić.

Nie inaczej sprawa wygląda z prowadzeniem akcji. Na dobrą sprawę, Gasnąca Gwiazda nie ma w swojej historii za bardzo momentów które mogły by zaskoczyć. Stosunkowo szybko Latarnia odnosi tak potężne uszkodzenia, że czytelnik ma już doskonale świadomość tego, że żadnej naprawy tego obiektu nie będzie. Przynajmniej połowa książki jest więc opisem minimalizowania strat z perspektywy kilku osób, a nieliczne jednostki realizują w tym czasie bardziej egoistyczne plany.

Tu przechodzimy do jednego z największych minusów, jakim jest postać Koley Linna. To istota odpychająca od pierwszych stron książki, gdy tylko się w niej pojawia. Koleś jednoznacznie chciwy, bez empatii, kochający uprzykrzać życie innym i robić problemy, w tym celować z pistoletu do dzieci. Jednocześnie obdarzony zerową dawką charakteru i sztuczną charyzmą, która pojawia się tylko wtedy, gdy jest to fabularnie potrzebne.

Zobacz również: Jak widzę świat Kubuś i przyjaciele – recenzja książek dla dzieci

W ogóle nie dziwi więc, że gdy tylko w Latarni Gwiezdny Blask pojawiają się pierwsze problemy, to chcący się za wszelką cenę wydostać Linn, natychmiast buduje tu pierwsze mury. Postać ta nie potrafi wzbudzić fascynacji, jest przewidywalna do bólu, nie posiada na stacji żadnych ciekawych kontaktów. Finał jego wątku zaś to kolejne nieporozumienie. Wspomniałem wyżej o tym, jak trudna sytuacja Stacji pobudziła w ludziach to co najgorsze. Problem jednak w tym, że autorka Gasnącej Gwiazdy niespecjalnie potrafiła coś takiego oddać. Robiła to głównie w przejaskrawiony sposób, dzięki Koley Linnowi i jego grupce popleczników. Poza nimi jednak, niespecjalnie było czuć zagrożenie zdesperowanego tłumu, a koniec wątku tej postaci kończy właściwie cały ten segment. Co jest oczywiście zaskakująco tanim pisarstwem, i czymś tu ogólnie niepotrzebnym.

Co jest o tyle rozczarowujące, że poprzednią lekturą Claudia Gray pokazała, że nawet obciążona pewnym kamieniem milowym do odhaczenia i wytycznymi od Disneya, może w tym świecie stworzyć interesującą przygodę. Ta jednak wyraźnie przytłoczyła ją skalą, którą próbowała to raz pokazywać, to wracać zaraz do mikro formy. W której jednak czuje się bardziej komfortowo, co wyraźnie widać. A to niestety nie miało prawa zagrać, i tutaj chociażby pierwsza książka z Wielkiej Republiki radziła sobie znacznie lepiej, niż Gasnąca Gwiazda.

Inny minus wiąże się z bardziej szczegółowym wątkiem, o którym wydawało by się, że nie da się napisać, bez większego zdradzania fabuły. Sęk jednak w tym, że się da – a to dlatego, że nawet sama książka niespecjalnie go rozwija. 

Zobacz również: Mniedźwiedź – recenzja książki. A Ty co zrobisz, gdy przyjdzie niedźwiedź?

Wspomniałem wyżej, że na stację przybywają tajemnicze istoty oddziałowujące na Jedi. Jednego takiego przyjemniaczka już wcześniej spotkaliśmy w finale “Burza Nadciąga”. Wydawało by się więc, że takie stężenie Jedi i atak na Latarnie Gwiezdny Blask z ich użyciem, to wreszcie moment na to, by rozwinąć ten wątek. Gasnąca Gwiazda jawiła się jako moment odpowiedzi na chociaż najbardziej podstawowe pytania.

Nic takiego jednak nie ma miejsca. A kiedy jako czytelnik zdasz już sobie sprawę z faktu, że jest to coś, co Disney zostawia sobie na przyszłość, to ogarnia cię tylko irytacja i rozczarowanie. Bo skoro zagrożenie ma być skryte do końca w cieniu, to znaczy to, że żadnej konfrontacji z nim nie będzie. Tym samym, jeden z kluczowych powodów, dla których Jedi nie byli w stanie obronić swojej placówki, jest niczym więcej niż wygodną wymówką do tego, by wyłączyć wrażliwych na moc z gry.

Oczywiście, ma to wszystko pokazać przebiegłość Marchiona Ro. Problem tylko w tym, że po siedmiu książkach my dalej nie wiemy ani co to jest, ani skąd on dokładnie to ma. Wobec tego, zamiast czuć grozę do Oka Nihilów to czujemy senność i wręcz zaczynamy z niego kpić. A są ku temu dobre powody, bo Oko dalej roztacza wokół siebie aurę nudnego, kreskówkowego villaina. Przy okazji zaś, takim sposobem każde zwycięstwo Nihilów może być tłumaczone wpływem dziwnej mocy, o której nic specjalnie nie wiemy, ani nie znamy dokładnej kontry na nią. A że ona jeszcze wróci, to książka zapowiada to dobitnie.

Zobacz również: Aukcjoner – recenzja książki

Przechodząc więc do podsumowania, to po lekturze Gasnącej Gwiazdy mam wiele wątpliwości. Jednocześnie zaś, wciąż dostrzegam pewne nadzieje na przyszłość tej serii.

Na pewno cieszy to, że zniszczenie na dość wczesnym etapie takiej ikonicznej konstrukcji i śmierć pewnych ważnych osób pokazuje, że taryfa ulgowa dla ogółu Jedi się skończyła. Nihilowie jednocześnie pomimo braku Sithów w swych szeregach mają coś, co jest w stanie osłabiać Republikę, a dokładnie ich obrońców z mieczami świetlnymi.

Rozczarowuje jednak fakt, że bardziej wygląda to jak nagła próba ratowania zdecydowanie zbyt słabych sił Nihilów. Oni bez wątpienia ciekawie działają jako kosmiczni piraci na Zewnętrznych Rubieżach. Sęk w tym, że próba robienia z nich zagrożenia na całą Galaktykę ewidentnie nie działała. Wyskakiwanie więc z tajemniczymi istotami i zbyt gładko udanym sabotażem pachnie rodzajem jawnej desperacji. Nawet jeżeli było to planowane od samego początku Sagi, w co raczej nie wątpię.

Zobacz również: Park Jurajski – recenzja książki. Pierwsze welociraptory za płoty…

Śmierć starszych i doświadczonych postaci zaś, to naturalnie pretekst do tego, by chociażby Padawani, których już kilku zdążyliśmy poznać, zaczęli odgrywać większą rolę w tej historii. Problem jednak w tym, że niewielu z nich wydaje się na razie zachęcająca. Z kolei osoby które wyleciały z historii mogły jeszcze spokojnie dużo do niej wnieść. To trochę tak, jakby Obi-Wan Kenobi umarł już na etapie Ataku Klonów.

Najbardziej jednak zawodzi książka sama w sobie, której tematyka wyraźnie nie odpowiadała autorce. Claudia Gray zrobiła najpewniej co mogła, a włodarze marki zaakceptowali tą historię. Zrobili to, bo odhaczała ona wszystko to, co chcieli mieć na tym etapie. Nie licząc jednak pewnych wypowiedzi Jedi czy ich zachowań, to brakuje w tym wszystkim więcej duszy. Gasnąca Gwiazda jako lektura sci-fi jest całkiem przyjemna. Mimo to, jest to jednocześnie pierwsza książka z serii o Wielkiej Republice, gdzie tak bardzo czułem tą rzemieślniczą robotę. Pracę, która po prostu musiała zostać odwalona, by kolejna faza mogła szykować się do lotu.

Gasnąca Gwiazda będzie więc obowiązkową pozycją dla każdego sympatyka tej książkowej sagi. Wydarzenia które tu nastąpiły, będą jeszcze przez wiele kolejnych tomów odbijać się echem i mieć swoje konsekwencje. Także w wątkach wielu kluczowych osób. Szkoda tylko, że sama forma tego wydarzenia jest tak rozciągnięta, nie rekompensując tego w żaden sposób ciekawą narracją czy trzymaniem w napięciu. Jednocześnie dostajemy sporo mniejszych lub większych głupotek. 

Zobacz również: Dzieci Nocy – recenzja książki. Dan Simmons przynudza

Pewnym szczególnym symbolem tego, jak ta książka stoi okrakiem jest postać czującej skały Geody. Jego postać zupełnie nie pasuje do tego, co się na stacji rozgrywa. Swoją pozorną biernością i interakcją ze światem (którą nigdy jako czytelnicy nie widzimy), wprowadza jakiś dziwny poziom groteski. Jeżeli Geoda miał być dla Wielkiej Republiki czymś na kształt maskotki, to w sytuacji, gdzie Gasnąca Gwiazda doczekała by się filmu aktorskiego, to podzieliłby on zapewne losy Jar-Jara. I to pomimo tego, że jako skała jest (nomen omen) niemy jak głaz.

Sam zaś bym mimo wszystko chciał, by Wielka Republika trwała jak najdłużej. Jest ona niezmiennie tym powiewem świeżości i odpoczynku od ery Skywalkerów, i wciąż tkwi tu kopalnia pomysłów. Pomysłów, które trafiają niestety za często na zbyt mechaniczne wykorzystanie, byle by tylko zapełnić półki księgarni na dany rok.

Plusy

  • Claudia Gray wydaje się dobrze rozumieć i opisywać istotę bycia Jedi
  • Dużo powracających postaci, które wreszcie mogą pokazać się tak jak trzeba
  • Kluczowa historia dla sympatyków Wielkiej Republiki

Ocena

6 / 10

Minusy

  • Zbyt rozciągnięta historia, problemy autorki z ciekawym przedstawieniem opowieści
  • Nihilowie w tani i rozczarowujący sposób próbują wzbudzić grozę u czytelnika
  • Niektóre postacie wyraźnie gorzej i biedniej opisane i prowadzone od innych
Krystian Wierzbicki

Fan gier video, książek Sci-Fi, anime i mang jak i wszelkich innych komiksów. W 2019 odkrył, że istnieją międzymiastowe konwenty więc stara się wpadać na co może. Miłośnik gier platformowych na czele ze Spyro, ale także serii Assassin's Creed czy Rayman (dalej wierzy, że Rayman 4 kiedyś nadejdzie...)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze